Automatyczny system specjalnych wózków, który niemal całkowicie wyręcza człowieka, zamiast setek metrów taśmociągów. Pierwsza w Polsce, jedna z nielicznych w Europie, specyficzna bagażownia lotniskowa była kolejnym Twoim Niesamowitym Miejscem w Faktach RMF FM. W naszym cyklu odwiedziliśmy lotnisko w Gdańsku.

W pełni automatyczny system zabiera bagaż, prześwietla go, określa, co jest w środku, wdraża odpowiednie procedury w razie zagrożenia, a jeśli go nie ma, dostarcza bagaż do osób obsługujących poszczególne loty. Walizki trzeba już tylko dostarczyć do samolotu.  Tak w skrócie można opisać działanie bagażowi w Porcie Lotniczym w Gdańsku. Działa od otwarcia tam nowego terminalu. Oddając terminal z tą nową bagażownią do użytku w 2012 roku, jak najbardziej szczyciliśmy się tym, że byliśmy jednym z niewielu lotnisk w Europie, a jedynym w Polsce i na dzień dzisiejszy nadal jedynym w Polsce, które ma system oparty na wózkach - mówi Michał Dargacz, rzecznik gdańskiego lotniska. Wcześniej działał tam tradycyjny system wielu taśmociągów, którymi przemieszczały się zostawiane przez pasażerów walizki i torby. Miał on jednak klika wad, które przekładały się na działania całego lotniska. Kwestia taśmy, to chociażby kąty proste. Wiadomo, że nie można dowolnie ułożyć toru. Tak jak u nas widzimy te tory, prawie jak rollercoaster, pełno zakrętów. Taśmy takie rzeczy ograniczają. Przede wszystkim jednak chodziło o usterkowość. Wcześniej zdarzało się, że jakaś sprzączka od bagażu, jakiś pasek, gdzieś się wkręcił. Taśma też ma swoją żywotność. Może się zerwać. Wtedy cały system siada - dodaje Dargacz. Takie sytuacje skutkują opóźnieniami w odprawach, być może także w wylotach. Trzeba znaleźć, gdzie dokładnie zlokalizowana jest taśma, która pękła lub sprzączka, która się wcięła - wyjaśnia Michał Dargacz.

Wózki eliminują takie sytuacje. Same jednak też mogą się zepsuć. Wtedy jednak system sam wychwytuje, który element jest zepsuty i gdzie się znajduje. Od razu można zająć się w nim serwisie, który także jest jednym z elementów systemu.

Samych wózków jest łącznie 44. Na prostych odcinkach poruszają się nawet z prędkością 5 metrów na sekundę. Każdy ma silnik elektryczny, zasilanie indukcyjne i czujniki mierzące bagaż. Jeden wózek przeznaczony jest do transportu tylko jednego bagażu. Zabiera go tuż po tym, jak pasażer zostawia go w punkcie check-in, dostarcza do tak zwanej zrzutni. Stamtąd już - na przyczepkę, którą bagaż pojedzie do samolotu - zabiera go człowiek. Dodatkowo sprawdza, czy na pewno walizka ma lecieć właśnie samolotem, który akurat obsługuje. Jest weryfikacja. Zawsze jeszcze czytnikiem kodów kreskowych, trzeba sprawdzić na zawieszce, czy to faktycznie bagaż lecący na przykład do Londynu. Ale dużo łatwiej jest potwierdzić, niż segregować spośród różnych bagaży, spadających z jednego taśmociągu i szukać tego danego, który chcemy zapakować na przyczepkę - wyjaśnia Dargacz. Taki system oczywiście eliminuje uporczywe dla pasażerów pomyłki, kiedy bagaż ostatecznie leci na inne lotnisko niż jego właściciel.  

Po "drodze" wózek zabiera walizkę także do specjalnej prześwietlarki. Tam sam sprawdza bagaż. Jeśli nie ma pewności i nie może rozpoznać danego przedmiotu, zaznacza na ekranie jego położenie w walizce. Widzący to na monitorach funkcjonariusze mogą wtedy z bliska ocenić czym jest nierozpoznany przedmiot. Gdyby nadal mieli wątpliwości, wózki zabiorą bagaż do specjalnego pomieszczenia. Tam, po zaproszeniu właściwego pasażera, można otworzyć i sprawdzić walizkę.

Zupełnie inaczej system wózków zadziała w sytuacji bezpośredniego zagrożenia. Na znalezienie materiału wybuchowego w walizce także jest przygotowany. Bez kontaktu z człowiekiem, dowiezie taki bagaż do specjalnej kapsuły. Ta zostanie automatycznie zamknięta. Najważniejsze, że tutaj nie muszą być angażowani ludzie. Dopiero, gdy już kapsuła zostanie zamknięta przyjeżdża Straż Graniczna, która może wywieźć ten bagaż, daleko od terminalu, bez konieczności jego ewakuacji - mówi Dargacz.

Cały system kosztował około 40 milionów złotych.

(ap)