Wystąpienie prezydenta Rosji przed Zgromadzeniem Ogólnym ONZ zawierało propozycję, która niektórym może wydawać się atrakcyjna: rozwiążmy wspólnie konflikt w Syrii, popierając jedyną legalną władzę w tym kraju, jaką jest rząd prezydenta Asada. Propozycji tej nie powinniśmy odrzucać jako niemoralnej. Powinniśmy odrzucić ją, bo jest nierealistyczna.
W polityce międzynarodowej niejednokrotnie trzeba zawierać trudne kompromisy pomiędzy moralnością, a dobrem ogółu. Tak zapewne rozumują politycy z Niemiec i Wielkiej Brytanii, którzy w ostatnich wypowiedziach zdają się dopuszczać możliwość zawarcia jakiejś formy porozumienia z prezydentem Asadem, zakładającej pozostawienie go na stanowisku, w zamian za zakończenie działań bojowych. Taka polityka była od lat promowana przez Moskwę, głównego patrona reżimu Asada. W ostatnich tygodniach zaczęła być ona znów dobrze słyszalna na arenie międzynarodowej z dwóch powodów: kryzysu migracyjnego, który przypomniał wszystkim o zapomnianej wojnie w Syrii oraz z uwagi na budowę nowej rosyjskiej bazy lotniczej pod Latakią. Czy zatem Rosja ma rację mówiąc, że niezależnie od zbrodni popełnionych przez wojska rządowe, należy porozumieć się z Asadem?
Niestety, już nie. Opcja zwarcia układu z reżimem w Damaszku była najlepszą strategią rozwiązania konfliktu, gdy był on we wczesnej fazie: wtedy poparcie społeczne dla reżimu było wysokie, rząd i administracja funkcjonowały, podobnie jak armia. Opozycja była słaba i kiepsko zorganizowana, jednak składała się z demokratycznie nastawionych przedstawicieli syryjskiej klasy średniej. Wtedy jednak, wbrew opiniom wielu specjalistów, rządy mocarstw Zachodu zdecydowały się izolować Asada, zachęcone do tego przez swoich regionalnych sojuszników w krajach Zatoki Perskiej. Z kolei rządy krajów mających odmienny, bardziej realistyczny ogląd sytuacji, takich jak Polska czy Niemcy, uznały, że odległy konflikt ich nie dotyczy i nie artykułowały głośno swoich wątpliwości wobec polityki sojuszników z NATO.
Przez cztery lata brutalnej wojny domowej zarówno reżim, jak i siły opozycji popełnili wiele zbrodni przeciwko ludności. Jednak to wojska rządowe dysponując ciężkim sprzętem obracały syryjskie miasta w gruzy, poprzez masowy ostrzał artyleryjski i bombardowania lotnicze. Pomimo tej brutalnej taktyki, stałym trendem była stopniowa utrata terytorium przez reżim i ograniczanie siły bojowej jego armii w wyniku dezercji i strat bojowych. Tendencja ta wydaje się być nieodwracalna, zważywszy na fakt, że wojna domowa przekształciła się w konflikt wyznaniowy, w którym siły reżimu, wywodzące się z mniejszości alawitów, walczą z ugrupowaniami odwołującymi się do wyznania większości Syryjczyków - islamu sunnickiego. Alawici walczą więc o przetrwanie, podczas gdy sunnici - o władzę nad krajem, w którym niektórzy z nich będą dążyli do utworzenia kalifatu. Jeżeli obecna dynamika konfliktu nie ulegnie zmianie, w przeciągu następnych miesięcy reżim zmuszony będzie oddać Damaszek i wycofać się na terytoria nadmorskie, zamieszkałe przez mniejszość alawicką i oddzielone od reszty kraju łańcuchem gór nusajryckich. Tam właśnie siły alawickie mają szansę obronić swój nadmorski bastion, w środku którego Rosja zbudowała swoją nową bazę lotniczą.
Propozycja Rosji, by rozpocząć negocjacje z reżimem, nie niesie na dzień dzisiejszy nadziei nie tylko na rozwiązanie, ale nawet na załagodzenie konfliktu. Rosja i Iran zdają sobie sprawę, że w nadchodzących miesiącach podtrzymywanie pozorów sprawowania władzy nad krajem przez reżim Asada będzie dla nich coraz bardziej kosztowne. Na wielu obszarach kraju w walkach po stronie reżimu nie uczestniczą już syryjskie siły zbrojne, którym brak żołnierzy. Z sunnickim rebeliantami walczą milicje i oddziały wojskowe rekrutowane i opłacane przez Iran, a złożone z szyitów z Afganistanu, Iraku i Libanu. Rosjanie, znając doskonale rzeczywistą sytuację na frontach Syrii, militarnie przygotowują się do najbardziej prawdopodobnego scenariusza obrony alawickiego bastionu w prowincjach nadmorskich. Ten scenariusz jest możliwy do przeprowadzenia ograniczonymi środkami, które mogą wydzielić do tej operacji. Należy bowiem pamiętać, że Rosja nie zamierza angażować sił lądowych na wojnie w Syrii. Rosyjska inicjatywa militarna, wzmacniając do pewnego stopnia siły reżimu, przedłuża jego agonię.
Jaką strategię powinny zatem obrać państwa Zachodu wobec syryjskiego konfliktu? Na początek winniśmy dostrzec, że zarówno bezczynność, jak i zaangażowanie po którejś ze stron nie przyniosą pożądanego efektu. Konieczna jest jasna konstatacja, że na dzień dzisiejszy, konflikt syryjski jest nierozwiązywalny ale można łagodzić jego skutki. Konflikt ten, który stał się zastępczą wojną o kształt Bliskiego Wschodu, prowadzoną przez regionalne mocarstwa i Rosję, będzie trwał przez najbliższe lata i opowiadanie się po którejkolwiek ze stron, a w szczególności przekazywanie broni którejś z nich, przyrównać można tylko do dolewania oliwy do ognia. Zdanie sobie sprawy z realiów, jakkolwiek by one nie były brutalne, to jednak punkt wyjścia dla budowania realistycznej linii postępowania wobec tej wojny. Nie popierając żadnej ze stron w konflikcie, możemy i powinniśmy od każdej z nich wymagać przestrzegania prawa w trakcie prowadzenia działań zbrojnych. Zachód, dysponując panowaniem w przestrzeni powietrznej nad Syrią, może nie tylko wymagać, ale też wymuszać humanitarne zachowanie się walczących stron, dając jasno do zrozumienia, że działania zbrojne przeciwko ludności cywilnej będą powodowały natychmiastowe, karne uderzenia lotnicze. Wtedy będziemy w stanie ograniczyć cierpienia ludności cywilnej i uniknąć tragedii powodowanych przez bombardowania dzielnic cywilnych przez lotnictwo Asada bądź przez czystki religijne prowadzone przez dżihadystów z ISIS. To, czego potrzebujemy w Syrii to "coercive diplomacy" - dyplomacja środków przymusu, jedyny rodzaj dyplomacji zdolnej do obrony ludności cywilnej w trakcie konfliktu.
Przeciwnicy tego rozwiązania, wśród których z pewnością będzie prezydent Rosji, będą wskazywać, że tego rodzaju interwencja humanitarna była w przeszłości nadużywana, a ostatnim przykładem jej klęski była interwencja w Libii. Argument ten ma swoją wagę, bowiem Libia nie jest stabilnym państwem, a w dwóch odsłonach libijskiej wojny domowej w roku 2011 i 2014 zginęło 14 tysięcy ludzi. Jest to jednak tylko niewielki ułamek niemal 300 tysięcy ofiar wojny domowej w Syrii. Libijski konflikt jest dziś konfliktem niskiej intensywności, w którym walki pomiędzy stronami przerywane są intensywnymi negocjacjami dyplomatycznymi, rokującymi nadzieje na pokój. Jeżeli dzięki dyplomacji środków przymusu będziemy w stanie doprowadzić w Syrii do takiego stanu rzeczy, to uznać to będzie należało za sukces.