Deklaracja o organizacji konferencji ministerialnej w Warszawie wywołała pewne zainteresowanie sytuacją na Bliskim Wschodzie w polskich mediach. Większość komentarzy skoncentrowała się na negatywnej reakcji Iranu i napięciach, jakie konferencja może spowodować w relacjach z Brukselą. Jednak polskie dylematy związane z organizowanym w 13-14 lutego spotkaniem nie wyczerpują się tylko na tych dwóch kwestiach.
Konferencja nosi oficjalny tytuł "spotkanie ministerialne w sprawie budowania pokoju i bezpieczeństwa na Bliskim Wschodzie." Warto więc zadać sobie pytanie jakie są perspektywy na to, że warszawskie spotkanie przyczyni się do zbudowania pokoju i bezpieczeństwa w regionie.
Nie ulega wątpliwości, że Amerykanie - inicjatorzy i współgospodarze spotkania - mają głęboką potrzebę zmiany dotychczasowego stanu rzeczy na Bliskim Wschodzie. Przeglądając publiczne wypowiedzi urzędników Departamentu Stanu, widać w nich powtarzane jak mantra trzy cele obecnej administracji w regionie: hamowanie i pokonanie radykalnego terroryzmu islamskiego, ochrona globalnego zaopatrzenia w energię oraz "redukowanie (rolling back) irańskiej agresji". Do tej listy dodać należy jeszcze jeden imperatyw - USA powinny osiągać swoje cele politycznie w regionie nie tylko skuteczniej, ale też mniejszym niż dotychczas nakładem środków. Dążenie do redukcji zaangażowania na Bliskim Wschodzie przy zabezpieczeniu interesów USA jest zresztą jednym z nielicznych punktów, w których administracja Trumpa kontynuuje linię polityczną Obamy - choć przy użyciu zupełnie innej strategii.
Dla osiągnięcia powyższych celów USA potrzebują zdyscyplinować swoich krnąbrnych bliskowschodnich sojuszników: Izrael, Arabię Saudyjską, Egipt i Katar. Różnice polityczne pomiędzy tymi państwami wynikają zarówno z konfliktów tak starych jak konflikt arabsko-żydowski, jak i całkiem świeżych, jak animozje katarsko-saudyjskie. Stany Zjednoczone na różne sposoby starają się nadać wspólny cel i zapewnić dozę koordynacji działaniom tych krajów. Tym celem ma stać się "redukowanie irańskiej agresji". Próba zbudowania jednolitego frontu wymaga jednak rozwiązania dwóch palących problemów: zbudowania perspektywy rozwiązania politycznego dla Palestyny oraz złagodzenia napięć pomiędzy Katarem a Arabią Saudyjską i jej sojusznikami. Te dwa zagadnienia zdominują zapewne obrady w Warszawie. Jeżeli istnieje jakaś, minimalna szansa na przybliżenie "pokoju i bezpieczeństwa" na Bliskim Wschodzie, to właśnie w tych dwóch obszarach.
Warszawska konferencja wpisuje się w ożywioną "dyplomację wahadłową", jaką prowadzą ostatnio przedstawiciele USA krążący pomiędzy stolicami bliskowschodnimi. W ciągu pierwszych tygodni 2019 roku zarówno Sekretarz Stanu Mike Pompeo jak i Doradca ds. Bezpieczeństwa Narodowego John Bolton odbyli wielodniowe podróże na Bliski Wschód. Natomiast aktualnie trwa wieloetapowa wizyta specjalnego doradcy prezydenta Trumpa, Jareda Kushnera i specjalnego wysłannika na Bliski Wschód Jasona Greenblatta, w trakcie której odwiedzą oni pięć stolic krajów arabskich. Warszawskie spotkanie raczej nie będzie ukoronowaniem tych wysiłków, lecz może przyczynić się do budowania zaufania pomiędzy zwaśnionymi stronami.
Problem USA z bliskowschodnimi parterami ma jednak jeszcze jeden wymiar. Każde z tych państw nauczyło się wykorzystywać asymetrie sojuszu łączącego je z supermocarstwem do realizacji własnych celów. Wykorzystując gromadzoną przez laty uprawiania konsekwentnej dyplomacji wiedzę o mechanizmach amerykańskiej polityki oraz niemałe środki przeznaczane na lobbying, państwa te są w stanie wpływać na politykę USA w sposób znacznie większy niż wynikałoby to z ich znaczenia dla kluczowych interesów Ameryki. Prowadzona przez niektóre z tych krajów polityka dążenia do wywierania maksymalnej presji na Iran została podchwycona przez administrację prezydenta Trumpa, który wbrew stanowisku swoich europejskich sojuszników wycofał swój kraj z porozumienia nuklearnego JCPOA.
Decyzja USA okazuje się mieć poważne konsekwencje dla gospodarki Iranu. Z handlu i inwestowania w Republice Islamskiej zrezygnowały nie tylko europejskie koncerny. Także firmy azjatyckie poważnie ograniczyły handel i inwestycje w Iranie. Handel Iranu z Chinami zmalał o około 70 proc. w ostatnich miesiącach 2018 roku. Polityka presji ekonomicznej, dewastując irańską gospodarkę, prawdopodobnie doprowadzi do umocnienia się frakcji twardogłowych zwolenników konfrontacji w elicie irańskiego reżimu. Gdy frakcja prezydenta Rouhaniego zostanie zmarginalizowana, scenariusze wyjścia Republiki Islamskiej z porozumienia nuklearnego i odmrożenia programu atomowego staną się zupełnie realne. Gdy taka decyzja zostanie podjęta, Iran będzie prawdopodobnie w stanie wyprodukować głowice nuklearne w czasie ośmiu do dziesięciu miesięcy.
Jak będzie wyglądał Bliski Wschód w trakcie tych miesięcy? Realne zagrożenie irańskie scementuje arabsko-izraelską oś i znacząco zwiększy ryzyko kolejnej wojny w regionie. Polityka eskalacji presji więc ma duże szanse doprowadzić do konfrontacji na dużą skalę. Tego obawia się Unia Europejska, będąca, z uwagi na bliskość geograficzną, odbiorcą negatywnych efektów bliskowschodnich konfrontacji zbrojnych, czy to w postaci fal uchodźczych, zagrożenia terrorystycznego czy też w postaci rosnących cen paliw. Dlatego kraje UE, w tym Polska, z rezerwą podchodzą do polityki wzmagania presji na Iran.
Polska została współgospodarzem konferencji nie tylko ze względu na swoją proamerykańską orientację. Spotkanie pomiędzy zwaśnionymi regionalnymi sojusznikami USA może się odbyć tylko na neutralnym gruncie, a takim jest Europa. Jednak większość państw europejskich nie tylko nie podziela anty-irańskiej agendy spotkania. Europejskie mocarstwa mają także ostatnio niełatwe stosunki z rządami bliskowschodnimi: Europejczycy krytykują zabójstwa polityczne w Arabii Saudyjskiej, prowadzoną przez ten kraj interwencję w Jemenie oraz wsparcie dla organizacji radykalnych przez Katar. Przedmiotem krytyki wielu europejskich środowisk politycznych jest też prowadzona przez rząd Benjamina Netanjahu polityka osadnictwa na terenach okupowanych przez Izrael. Takie uwikłanie w bliskowschodnią politykę cechuje nie tylko Francję, Niemcy czy Wielką Brytanię, ale także wiele spośród tradycyjnie neutralnych krajów skandynawskich.
Na tym tle zachowawcza dyplomacja kolejnych rządów RP, oszczędna w wyrazy dezaprobaty dla bliskowschodnich władców, wyróżnia się bezstronnością. Bezstronność ta, która wydaje się być raczej efektem wieloletniej bierności naszej dyplomacji niż długofalowej strategii, stała się jednak atutem, który warto by umiejętnie rozgrywać. Jednorazowe spotkanie w Warszawie w niewielkim tylko stopniu wpłynie na pozycję międzynarodową Polski. Jednak konsekwentne budowanie i podtrzymanie reputacji neutralnego brokera, który potrafi zachować dystans od konfliktów bliskowschodnich może przyczynić się do poprawienia pozycji RP.