O tym, że w finale Euro 2012 zagrają Hiszpanie, mówiono jeszcze przed rozpoczęciem turnieju. Jako rywala obrońców tytułu większość wymieniała Niemców. Włochów na liście faworytów brakowało. Tymczasem Italia po fantastycznym półfinale w Warszawie stanie przed szansą zdobycia pierwszego od 44 lat mistrzostwa Europy.
Kryzys, bagno, dno - tak określano sytuację, w której znalazł się włoski futbol przed Euro 2012. Kluby Serie A od lat nie odgrywają znaczącej roli w europejskich pucharach. Jedynym wyjątkiem był triumf w Lidze Mistrzów Interu Mediolan, ale pamiętajmy, że autorem tego sukcesu był portugalski trener Jose Mourinho, a włoscy piłkarze pojawiali się w składzie sporadycznie. Reprezentacja, która w 2006 roku zdobyła mistrzostwo świata, w kolejnych turniejach wypadała kiepsko. Na Euro 2008 drużynie udało się jeszcze dotrzeć do ćwierćfinału, ale mundial w RPA zakończył się wielką klapą. Italia zajęła ostatnie miejsce w grupie, ustępując miejsca nawet Nowej Zelandii.
Tuż przed Euro 2012 włoską piłką wstrząsnęła kolejna odsłona afery korupcyjnej. Wśród zatrzymanych znalazł się obrońca reprezentacji Domenico Criscito. Piłkarz natychmiast pożegnał się z kadrą, a trener Cesare Prandelli zapowiedział, że jeśli dla dobra piłki Włochy miałyby zrezygnować z udziału w mistrzostwach Europy, nie byłby to dla niego problem. Problemem była za to forma zespołu. W ostatnim sparingu Włosi przegrali w fatalnym stylu z Rosją 0:3. Potem kontuzji nabawił się obrońca Andrea Barzagli.
Trener podjął radykalne decyzje. Zmienił ustawienie na boisku wzmacniając linię pomocy. Do obrony przesunął nominalnego pomocnika Daniele de Rossiego. Swoich piłkarzy już w eliminacjach uczył gry ofensywnej, opierającej się na wymianie podań i ostrym pressingu. Tak Italia nie grała od dawna. A może nigdy? Początek Euro był obiecujący. Remis z Hiszpanią w pierwszym meczu można było uznać za sukces. Ale już kolejny remis z Chorwacją zachwiał wiarę kibiców w "Squadra Azzurra". W meczu z Irlandią Prandelli nie bał się posadzić na ławce Mario Balotellego. Kiedy napastnik wszedł na boisko głodny gry, zdobył piękną bramkę. Włosi wygrali, a w ćwierćfinale zmierzyli się z Anglią. Włochom nie udało się rozbić muru złożonego z jedenastu Anglików, ale celniej strzelali karne. W meczu z Niemcami Italia zagrała już na najwyższym poziomie. Zaskoczyła faworytów turnieju ofensywną i agresywną grą. Gdyby w drugiej połowie Włosi mieli lepiej nastawione celowniki, półfinał mógł się zakończyć pogromem.
Hiszpanie to zupełnie inna bajka. Oni w odróżnieniu od Włochów przez lata grali efektownie, ale nie zdobyli żadnego tytułu. Dopiero Luis Aragones poprowadził zespół do mistrzostwa Europy w 2008 roku. Hiszpania grała wtedy przepięknie. Dwa lata później zdobyła mistrzostwo świata, ponownie grając perfekcyjnie, ale już nie tak porywająco. Na tych mistrzostwach obrońcy tytułu grają przede wszystkim ekonomicznie. Ciągle są mistrzami w posiadaniu piłki, w krótkich, szybkich podaniach, po których rywale często nie wiedzą gdzie jest piłka. Ale coraz częściej z tej wymiany podań niewiele wynika. Kilka razy można było przecierać oczy, kiedy Hiszpanie wychodzili z kontrą, po czym zwalniali tempo, zatrzymywali się i znów rozpoczynali "grę w podawanie w środku pola".
Taka postawa może wynikać z dwóch powodów. Hiszpanie mają kłopot z napastnikami. David Villa złamał nogę i na Euro nie gra. Fernando Torres ma za sobą słaby sezon w Chelsea i nawet jeśli pojawia się na boisku, to w niczym nie przypomina skutecznego i finezyjnego łowcy bramek. Dlatego też Vicente del Bosque poszukuje innych rozwiązań. Próbuje ustawienia bez nominalnego napastnika. Ryzykuje, wystawiając Negredo, ale ciągle nie daje szansy Fernando Llorente. Trener broni się, że jego pomysły przynoszą pożądany efekt, bo Hiszpania wygrywa, ale nawet kibice tej drużyny nie szczędzą jej słów krytyki.
Drugi powód to zmęczenie. Reprezentacja Hiszpanii opiera się na zawodnikach Realu Madryt i Barcelony. Oba kluby toczyły w tym sezonie zażartą walkę w Primera Division, prawie do końca grały w Lidze Mistrzów. Po zwycięskim półfinale z Portugalią del Bosque przyznał, że jego największy problem to właśnie zmęczenie. Pytanie, czy chodzi tu tylko o zmęczenie ciężkim sezonem, czy też można mówić o tym, że Hiszpania jest - może nie zmęczona - ale nasycona zwycięstwami. Wszak w ostatnich czterech latach zdobyła wszystko. Jeśli zdobędzie jeszcze jeden tytuł i wygra trzecią z rzędu wielką imprezę, przejdzie do historii.
Niedzielny finał w Kijowie może mieć różne oblicza. Wszyscy czekają na to, że Hiszpania w końcu wrzuci czwarty, piąty, a może nawet szósty bieg i pokaże na co ją stać. Bo stać ją na wszystko. Z kolei Włosi już w meczu z Niemcami pokazali, że są w stanie wygrać z każdym i to bez słynnego, ale przez wielu znienawidzonego "catenaccio". Oby presja finału nie spowodowała, że Italia powróci do gry obronnej i czekania na jedną, zabójczą kontrę. Oby Prandelli przekonał swoich zawodników, że styl jest tak samo ważny jak wynik. Oby del Bosque wykrzesał z Hiszpanów ostatnie pokłady sił. Oby obrońcy tytułu zaryzykowali i poszli z Włochami na wymianę ciosów. Wtedy będziemy mieli wielki finał.