Przewidywanie najbliższego rozwoju sytuacji na Bliskim Wschodzie jest misją nieco straceńczą, szczególnie jeśli istotne znaczenie mają tam decyzje i działania polityka tak trudnego do odczytania jak Donald Trump. Możemy więc co najwyżej próbować ocenić, jakie wydarzenia byłyby najbardziej pożądane z naszego punktu widzenia. Tu akurat nie ma żadnych wątpliwości, najlepiej byłoby gdyby po zabiciu przez Amerykanów generała Sulejmaniego i bezkrwawym, irańskim odwetowym ataku na bazy, w których są amerykańscy i polscy żołnierze, nic więcej złego się nie stało. Czy to możliwe? Wciąż tak. Czy prawdopodobne? Po wieczornym oświadczeniu prezydenta USA, który żadnego odwetu nie zapowiedział, coraz bardziej.
Musimy jednak pamiętać, że Donald Trump w swym wystąpieniu zapowiedział jeszcze poważniejsze sankcje wobec Iranu i zagroził, że na żaden projekt zbrojeń nuklearnych Teheranu Waszyngton nie pozwoli. Zniesienie sankcji uzależnił przy tym nie tylko od rzeczywistego wstrzymania projektów jądrowych, ale i zaprzestania sponsorowania terroryzmu. Dalszy rozwój sytuacji zależy teraz od wielu czynników, które są trudne do przewidzenia. Iran zapewne powie, że Trump stchórzył i oświadczy, że żadnych ograniczeń narzucić sobie nie da. Istotne jest jednak to, co faktycznie zrobi. Czy podejmie jakąś próbę faktycznego ataku na Amerykanów lub amerykańskie interesy? Czy jeszcze przyspieszy wzbogacanie uranu?
Nie wiadomo, jak Rosja, Chiny i europejscy sygnatariusze porozumienia nuklearnego z Iranem zareagują na kolejne wezwanie Trumpa, by się z niego wycofać. Jeśli Teheran w pełni się wycofa, pojawia się pytanie jak szybko mógłby bombę jądrową zbudować? Cytowani przez "New Scientist" eksperci waszyngtońskiego think tanku Arms Control Association (ACA) wskazują, że podjęcie na pełną skalę działań na rzecz wzbogacania uranu, uruchomienie wszelkich dostępnych wirówek, pozwoli Iranowi zdobyć ponad tysiąc kilogramów lekko wzbogaconego materiału w ciągu czterech miesięcy. Ale to dopiero początek. Na doprowadzenie go do poziomu wzbogacenia, który jest niezbędny do budowy bomby, potrzeba kolejnych miesięcy. Ale też nie przesadnie wielu. Restrykcje związane z podpisanym w 2015 roku porozumieniem JCPOA miały sprawić, że ten czas nie będzie krótszy od roku, teraz na pewno byłoby to mniej. Biorąc pod uwagę, że Iran cały czas rozwija swoje możliwości rakietowe, czasu na działania ze strony społeczności międzynarodowej nie ma zbyt dużo. Może to już najwyższy czas, by w końcu bazę przeciwrakietową w Redzikowie ukończyć...
Sytuacja, w której się na Bliskim Wschodzie znaleźliśmy, wynika w istotnej części z powodów od nas niezależnych. W części jednak ma związek z dwiema politycznymi decyzjami Warszawy. Pierwsza z nich - i moim zdaniem słuszna - dotyczyła włączenia się w amerykańskie działania zbrojne czasów prezydenta George'a Busha. Druga - zgody na goszczenie ubiegłorocznej bliskowschodniej konferencji pod patronatem prezydenta Donalda Trumpa. Nie jesteśmy sprawcami kryzysu, który się rozwinął, ale nie możemy udawać, że on nas nie dotyczy. I to nie tylko ze względu na zagrożenie dla naszych żołnierzy, którzy są tam na miejscu, także ze względu na całą architekturę bezpieczeństwa, w którą jesteśmy wbudowani. Pochopne gesty i działania są tu nie na miejscu.
Nawoływania wobec polskiego rządu i prezydenta, by już wczoraj, zaraz, natychmiast wygłaszali w sprawie sytuacji wokół Iranu zdecydowane oświadczenia są oczywiście prawem totalnej opozycji, ale w żaden sposób by polskiej racji stanu nie służyły. Wręcz przeciwnie, powściągliwość prezentowana przez potężniejszych od nas sojuszników Stanów Zjednoczonych była i jest najlepszym sposobem reagowania. Decyzja o ewentualnym wycofaniu misji szkoleniowych NATO z Iraku musi być podjęta w drodze porozumienia między Waszyngtonem, Brukselą i Bagdadem. Wygląda przy tym nawet na to, że stanie przed nami zupełnie inne, może nawet trudniejsze pytanie, dotyczące nie wycofania, a zwiększenia obecności. Donald Trump wyraźnie powiedział, że zwróci się do NATO o większe zaangażowanie na Bliskim Wschodzie, na razie nie wiadomo, co by to miało dla nas oznaczać. I co na to NATO jako całość.
Uważam, że mimo ciągłych zaklęć totalnej opozycji, by sytuacja międzynarodowa w jakikolwiek sposób PiS-owi zaszkodziła, w kraju konsultacje na linii rząd - opozycja powinny się odbyć. Jeśli nawet prezydent uznaje, że nie leży w naszym interesie podkreślanie nadzwyczajnego charakteru wydarzeń nagłym posiedzeniem Rady Bezpieczeństwa Narodowego, może zaprosić szefów partii opozycyjnych na rozmowę. Ja zdaję sobie sprawę, że najnowsza nadaktywność międzynarodowa marszałka Senatu budzi u rządzących pewną konsternację, ale takie rozmowy byłyby próbą pokazania pewnego cywilizacyjnego poziomu. Obu stron.
Spotkanie nie byłyby przy tym - moim zdaniem - przyznaniem się do słabości rządu, bo nie sądzę, by ktoś rzeczywiście i realistycznie śledzący politykę ostatniego 20-lecia mógł uważać, że opozycja zna jakiekolwiek cudowne sposoby rozwiązania problemów. Dobrze byłoby jednak na naszym wewnętrznym gruncie odzyskać przynajmniej zdolność rozmowy. Jeśli rządzący obawiają się wyniesienia informacji na zewnątrz, mogą podać tylko te, które są powszechnie znane. Opozycja potem i tak skomentuje, że niczego nowego nie usłyszała. Ale jeśli stanie przed nami pytanie, jak to oczekiwane przez Donalda Trumpa zwiększone zaangażowanie NATO miałoby wyglądać, konsultacje z opozycją byłyby pożądanym gestem. Takie spotkanie mogłoby przy okazji pomóc przygotować nas na to, co może się wkrótce wydarzyć w Jerozolimie przy okazji poświęconej Holokaustowi konferencji. Ale to już (prawie) zupełnie inna historia...