Już tylko cztery spotkania zostaną rozegrane w Pucharze Świata w rugby. Dziś i jutro w Paryżu walka w półfinałach. Wieczorem powalczą reprezentacje Argentyny i Nowej Zelandii. W sobotni wieczór powtórka finału sprzed czterech lat, czyli pojedynek Anglia-RPA. Inny finał niż pojedynek All Blacks i Springboks będzie niespodzianką. Kto kryje się za tymi przydomkami?
All Blacks to oczywiście Nowozelandczycy, a Spingboks reprezentacja RPA. To dwie najbardziej utytułowane drużyny w historii Pucharu Świata w rugby. Obie trzykrotnie wygrywały wielki finał, a obecnie we Francji rozgrywana jest 10. edycja tej imprezy. To na tych dwóch drużynach będzie ciążyła presja w półfinałach - uważa komentator Polsatu Sport Robert Małolepszy.
Wieczorem rywalem Nowozelandczyków będzie Argentyna. Jutro w półfinale powalczą reprezentacje RPA i Anglii. Mamy zatem czterech przedstawiciel różnych kontynentów i różnych spojrzeń na rugby.
To z całą pewnością fajne, ale z punktu widzenia europejskiego fana mniej fajne, że tylko jeden przedstawiciel Europy, czyli Anglicy zaszli tak daleko. Prawie nikt na nich nie stawiał. Mówiło się o Irlandii, Francji. Te drużyny po fascynujących meczach przegrały w ćwierćfinałach. Oprócz Anglii zostają RPA i Nowa Zelandia, czyli trzykrotni triumfatorzy Pucharu Świata oraz Argentyna. Właśnie we Francji w 2007 roku zdobyli swój jedyny medal. To przedstawiciele różnych kontynentów, różnych stylów. Dla organizatorów dobrze, że zostali Anglicy, bo to oznacza, że dalej będzie gigantyczna frekwencja. Po odpadnięciu Francji będzie trochę trudniej w tym kraju o ekscytację miejscowych fanów. Anglicy zapewnią emocje i poziom kibicowania. Paryż będzie przez weekend oblężony przez Anglików - mówi w rozmowie z RMF FM Robert Małolepszy.