Starty w wyścigach psich zaprzęgów to dla zawodników nie tylko sport i zabawa. Współpraca z psami, codzienne przygotowania, wymagające treningi i podróże, mimo wiążących się z tym ogromnych wydatków, stały się dla nich stylem życia. Stylem, z którego nie byliby w stanie zrezygnować zarówno sportowcy, jak i ich psy. "One to robią z czystą przyjemnością. Nie męczą ich nawet dalekie podróże na wyścigi La Pirena, które odbywają się w Pirenejach" - mówi w rozmowie z reporterką RMF FM Anną Kropaczek mistrz Europy Grzegorz Burzyński.
Książek, by nauczyć się tej dyscypliny nie ma. Trenerów też. Nauka polega na wspólnym wymienianiu doświadczeń między zawodnikami. Jedni się lubią, inni nie, więc zdobycie wiedzy nie jest proste - mówi Burzyński, który trenuje i startuje w wyścigach psich zaprzęgów od kilkunastu lat.
Najważniejszy tytuł, mistrza Europy na średnim dystansie w klasie limitowanej 6 psów, zdobył w 2010 roku. Dziś ma 15 psów. Psy, z którymi jeżdżę, to alaskan husky. Wyglądają bardzo niepozornie: są charciej budowy z domieszką wyżłów, pointerów. Bardzo szybko biegają i szybko się regenerują. Wybierałem je specjalnie pod średni dystans, wyścigi wieloetapowe, specjalnie pod profil, który ustaliłem sobie kilkanaście lat temu - opowiada Burzyński.
Zaprzęg nie jest ułożony przypadkowo. Każdy pies ma swoją rolę. Te, które jeżdżą najbliżej sań, to psy najsilniejsze i największe. One ruszają całą masą. Psy, które biegną w środku, mają nadawać tempo biegu. W czołówce biegną liderzy, którzy muszą się świetnie ze mną dogadywać, muszą czuć każdy mój ruch, każdą moją myśl. Dobre porozumienie to podstawa, na którą pracuje się latami, ale psy zaprzęgowe są bardzo chętne do pracy - wyjaśnia Burzyński.
Jak mówi Burzyński, psy się z tym rodzą, a zapał, który mają w sobie jest niesamowity. Ktoś, kto kiedykolwiek widział startujący zaprzęg alaskanów wie, że one to robią z czystą przyjemnością. Nie męczą ich nawet dalekie podróże na wyścigi La Pirena, które odbywają się w Pirenejach - podkreśla.
Do przewożenia swojego stada ma specjalną ciężarówkę. Jeździ nią na co dzień, ale stara się nie wjeżdżać do miasta, bo inni kierowcy bardzo się denerwują. Zajmuję tym samochodem w mieście 2,5 miejsca parkingowego - uśmiecha się mistrz Europy.
Ciężarówka do przewożenia psów musi spełniać określone normy dotyczące m.in. miejsca, wentylacji. Każdy pies ma w samochodzie swoją klatkę. Ludzie czasami dziwią się, dlaczego wożę psy w boksach, wydaje im się, że one się w ten sposób męczą, ale to nieprawda - wyjaśnia Grzegorz Burzyński. Każdy pies traktuje swój boks jak własną budę, jak miejsce odpoczynku. Moje psy lubią jeździć samochodem. Kiedy otwieram drzwi, przepychają się, żeby jak najszybciej dostać się do swojego boksu. One wiedzą, że zaraz gdzieś pojedziemy, pobiegniemy - dodaje.
Nietrudno się domyślić, że utrzymanie 15 psów jest kosztowne. Wydatków jest sporo. Pół tony mięsa miesięcznie, 400 litrów paliwa miesięcznie na różne wyjazdy. Do tego szczepienia - około 2 tysięcy złotych rocznie, witaminy - wylicza Burzyński i dodaje, że wszystko kupuje w dużych ilościach, bo tak się bardziej opłaca. Ostatnio np. kupiliśmy 70-kilogramową beczkę witamin - wyjaśnia.
Kosztowna pasja nie pozwala na zrezygnowanie z pracy zawodowej, bo o sponsorów jest trudno. Grzegorz Burzyński jest inżynierem utrzymania ruchu w jednej z fabryk w Katowicach. W zależności od tego, na ile praca zawodowa mi pozwoli, spędzam z psami około godziny dziennie, czasami więcej. Latem więcej jest spacerów, zabaw. Ten okres wykorzystujemy na naukę dyscypliny, wyselekcjonowanie liderów - zauważa Burzyński.
Prawdziwe przygotowania do sezonu rozpoczynają się zwykle we wrześniu. Zawodnicy trenują w katowickich lasach, w południowych dzielnicach. Psi trening i szkolenie to sprawa oczywista. A jak przygotowuje się sam mistrz? Prawdę mówiąc, każdego roku zakładam, że będę się przygotowywał, ale nigdy nie znajduję na to czasu. Musi więc wystarczyć nieustanna praca fizyczna przy ładowaniu, rozładowywaniu sprzętu, upinaniu psów. To są stałe ruchy, które ćwiczą pewne partie mięśni. Mam je wytrenowane, ale i tak po każdym 30-40 kilometrowym wyścigu czuję, że mnie bolą - kończy.