"Od niedawna opiekunowie wypraw m.in. survivalowych nie muszą mieć uprawnień państwowych. Tak naprawdę nic one nie dawały. Bywały organizacje, które wydawały uprawnienia państwowe, ale jakość ich kursów była bardzo niska" – mówi reporterowi RMF FM Kubie Kałudze Michał Witkiewicz - członek Polskiego Klubu Przygody, podróżnik z wieloletnim doświadczeniem i organizator wyjazdów survivalowych. "Sztuka przetrwania nie polega na tym, by korzystać ze sprzętu, ale by taki sprzęt samodzielnie wytworzyć czy nauczyć się korzystać z tego, co daje nam natura" - podkreśla.
Kuba Kaługa: Jakie wymagania musi spełnić organizator takiego wyjazdu?
Michał Witkiewicz: Wszystko zależy od tego, czy kierujemy naszą ofertę do osób pełnoletnich czy też niepełnoletnich. Jeżeli są to osoby niepełnoletnie, to wtedy spełnione muszą być wszystkie warunki, które w drodze rozporządzeń przekazuje nam Ministerstwo Edukacji Narodowej, a więc przede wszystkim musi być kierownik takiego obozu survivalowego czy jakiegokolwiek innego, musi być zgłoszenie do kuratorium właściwego ze względu na siedzibę, jest jeszcze parę innych obostrzeń. Natomiast w przypadku ofert kierowanych do osób starszych, takich obostrzeń nie ma.
Czyli po prostu się jedzie?
Po prostu się jedzie. Podpisuje się deklarację uczestnictwa i każdy może jechać, na własne ryzyko.
A czy ktoś, kto taki obóz prowadzi, musi mieć jakieś nadzwyczajne uprawnienia?
Do niedawna, do 2010 roku istniało takie uprawnienie jak instruktor rekreacji ruchowej w zakresie survivalu, ale od momentu, kiedy weszła nowa ustawa o sporcie, takich wymagań już nie ma. Natomiast jeżeli kierujemy ofertę do osób niepełnoletnich, to taka osoba musi mieć uprawnienia wychowawcy kolonijnego bądź kierownika placówki wypoczynku.
O czym dokładnie mówiła stara ustawa?
W drodze rozporządzenia 38 różnych zakresów rekreacji i sportu było sankcjonowanych. Trzeba było przejść odpowiednie szkolenie. Mieścił się w tym m.in. survival.
Ktoś pominął to pisząc nową ustawę czy to było uproszczenie przepisów?
Trudno mi wypowiadać się za parlamentarzystów czy osoby, które to pisały. Natomiast generalnie idea była taka, by zderegulować pewnie niepotrzebne niekiedy zapisy po to, żeby tak naprawdę uprawnienia instruktorskie były na poziomie organizacji szkolących, a nie na poziomie państwowym.
Nowa ustawa o sporcie zlikwidowała uprawnienia instruktora rekreacji ruchowej. Dzisiaj mamy tylko instruktora sportu, czyli tylko i wyłącznie ci, którzy się sportem stricte zajmują, potrzebują uprawnień państwowych. Natomiast w przypadku rekreacji, a więc również wyjazdów survivalowych, takie uprawnienia państwowe dzisiaj już nie są potrzebne.
Według praktyków, to błąd czy nie? Z punktu widzenia bezpieczeństwa tych, którzy jadą, być może nie mają doświadczenia, ale chcą spróbować, ufają komuś, kto to organizuje...
Powiem tak: uprawnienia państwowe nic tak naprawdę nam nie dawały. To wszystko zależy od organizacji szkolącej. Bywały takie organizacje, które wydawały uprawnienia państwowe, ale jakość ich kursów była bardzo niska. Są znowu dziś organizacje, stowarzyszenia czy inne instytucje, które szkolą i naprawdę szkolą bardzo dobrze, więc myślę, że nie na poziomie państwowym powinno być to rozstrzygane.
Czyli nie tu leży problem?
Nie, tu chodzi o organizację konkretnego wyjazdu.
Kto dzisiaj się tym biznesem zajmuje?
Wiele organizacji. Są to zarówno grupy harcerskie, stowarzyszenia, kluby, jak i firmy prywatne - i te tworzą oczywiście ofertę płatną.
Wspomnieliśmy o deklaracjach. Czy rodzice dzieci, które wyjeżdżają na taki obóz, albo pełnoletni uczestnicy podpisując takie oświadczenie zgadzają się na ryzyko? Muszą podpisać, że są go świadomi?
Oczywiście. W przypadku osoby niepełnoletniej musi być zgoda opiekuna. Natomiast w przypadku osób pełnoletnich jest już troszkę inaczej. Nie znam, szczerze powiedziawszy, instytucji, która zajmowałaby się tego typu działalnością i takiej deklaracji nie wymagała. Jest to jednak zawsze jakieś zabezpieczenie.
Jak brzmi przeważnie taka deklaracja? Co się w niej znajduje?
Przede wszystkim jest sformułowanie dotyczące odpowiedzialności - że podejmujemy się uczestniczenia w takim obozie czy wyjeździe survivalowym na własne ryzyko. Ta magiczna klauzula jest najczęściej stosowana i bardzo często rozszerzana w różnych aspektach.
A czy takie obozy - jeżeli chodzi o osoby niepełnoletnie - są kontrolowane w jakiś sposób, sprawdzane? Czy jest to standardowa procedura kuratorium oświaty?
To jest raczej standardowa procedura kuratorium i ja nie znam zbyt wielu takich przypadków, żeby tych kontroli było za dużo. Jeżeli obóz jest stacjonarny - a obozy survivalowe mają to do siebie, że raczej takowe nie są - to zdarzają się kontrole. W przypadku obozów wędrownych ja osobiście nie słyszałem, moi znajomi także, żeby takie kontrole zdarzyły się kiedykolwiek.
A jak jest z ubezpieczeniami? Wykupuje je organizator czy uczestnicy?
Wszystko zależy od tego, kto organizuje, ale najczęściej ubezpieczenie od następstw nieszczęśliwych wypadków jest wykupowane przez samych uczestników, a oprócz tego jeszcze organizator wykupuje ubezpieczenie w zakresie odpowiedzialności cywilnej.
Ale musi je mieć czy po prostu czasami ma?
Mieć nie musi. Tutaj nie ma przykazania. W momencie, kiedy jakiś klub organizuje dla swoich członków taki wyjazd survivalowy, to takiego ubezpieczenia nie musi mieć. Jeżeli jest to organizator wyjazdu dla dzieci niepełnoletnich, to takową polisę już posiadać musi.
Ostatnio bardzo głośno było o zdarzeniu w Bieszczadach. Są przykłady podobnych sytuacji, które nie były tak głośne medialnie, ale gdzieś w branży się o nich mówiło? Ktoś gdzieś pojechał, coś się nie udało, było niebezpieczeństwo?
Myślę, że najgłośniejszy nie jest ten wypadek w Bieszczadach, gdzie tak naprawdę parę dni po zdarzeniu zaczynamy się dowiadywać, że sytuacja niezupełnie wyglądała tak dramatycznie, jak się wydawało. Myślę, że najbardziej dramatyczny wyjazd, może nie survivalowy, ale taki w trudnym terenie, to 2003 rok, 28 stycznia, tragedia pod Tatrami, gdzie zginęło siedmiu uczniów z Tych i ich opiekun, nauczyciel.
Ale to nie był chyba wyjazd typowo survivalowy...
To niezupełnie tak. Był to wyjazd dla członków klubu szkolnego, sportowego, ludzi, którzy mieli już jakieś doświadczenie w chodzeniu po górach. Zresztą nauczyciel był nauczycielem geografii i też człowiekiem zafascynowanym dalszymi lub bliższymi podróżami. I w jakimś sensie w tak trudnych warunkach można to określić mianem obozu survivalowego. Bo tak naprawdę, czym jest survival? Od tego by trzeba chyba wyjść...
A czym jest?
Jest szkołą przetrwania, jest sztuką przetrwania... Ale bardzo często te wyjazdy, obozy, które są w Polsce organizowane, są takimi obozami parasurvivalowymi. Bo jedziemy z własnym sprzętem, a tak naprawdę sztuka przetrwania nie polega na tym, żeby korzystać ze sprzętu, tylko, żeby taki sprzęt samodzielnie wytworzyć czy żeby nauczyć się korzystać z tego, co daje nam natura, a więc z pożywienia gdzieś na łonie natury...
...zrobić sobie rakiety śnieżne z gałęzi drzew iglastych?
Dokładnie. A GOPR-owcy zarzucają teraz w przypadku Bieszczad, że ci młodzi uczestnicy nie posiadali takich rakiet. W momencie, kiedy wyruszali w góry, pogoda była, wedle ich zapewnień, dobra. Pogoda się po prostu popsuła.
Wracając do wyjazdów. Znamy przykład takiego, gdzie było niebezpiecznie, ale wszystko się skończyło szczęśliwie?
Najczęściej o takich właśnie drobnych incydentach my szerzej nie słyszymy. To są bardziej incydenty lokalne i nienagłaśniane przez media. Akurat znam dwa przypadki, o których może nie warto mówić, ale które miały miejsce i nie chciałbym tutaj deprecjonować organizatorów tych wyjazdów. Natomiast o tych najgłośniejszych słyszy się tylko wtedy, kiedy niestety dojdzie do tragedii.
Na szczęście ostatnio do niej nie doszło.
Na szczęście uczestnicy tego wyjazdu poszli do rozum do głowy i w porę się udało. GOPR-owcy w porę sprowadzili ich w dół.