To znak, że kolarski sezon rozkręca się na dobre. Jutro we Włoszech pierwszy w tym roku kolarski monument. Klasyk Mediolan-San Remo liczy sobie blisko 300 kilometrów, a historia rywalizacji sięga początków XX wieku. W tym roku o dobry wynik chce powalczyć Michał Kwiatkowski.

Początki wyścigu Mediolan-San Remo to kolarska prehistoria. W 1907 roku na trasę wyruszyło zaledwie 33 kolarzy. Do mety dotarło ledwie 14, a wygrał Lucien Petit-Breton. To właśnie długa historia wyścigu i jego wyjątkowa trasa spowodowały, że został on zaliczony do elitarnego grona monumentów kolarstwa - to pięć jednodniowych klasyków, których początki sięgają okresu przed I Wojną Światową.

Najczęściej wyścig wygrywali kolarze z Włoch. Aż 50 razy. Jednak gospodarze na wygraną swojego zawodnika czekają już od 2006 roku, kiedy to w San Remo jako pierwszy finiszował Fillippo Pozzato.

Co wyróżnia wyścig Mediolan-San Remo? O tym opowiada Bartosz Huzarski, który od kilku miesięcy jest już na sportowej emeryturze. Sam dwukrotnie walczył na trasie tego klasyka.

To jest zdecydowanie wyjątkowy wyścig. Bardzo długi. Właśnie dystans jest największym problemem, a co za tym idzie także czas, jaki trzeba spędzić na siodełku. Trasa nie jest zbyt wymagająca - przynajmniej w pierwszej części tego wyścigu. Później pojawiają się podjazdy i to jest ciężki, decydujący moment wyścigu. Ostatnie 50 kilometrów to już ciągle góra-dół, góra-dół. Tempo w końcówce bywa zabójcze - opowiada Huzarski.

Po wyścigu podczas kolacji zawsze żartowaliśmy, że możemy z czystym sumieniem podejść do bufetu po drugą porcję deseru. Siedem godzin na rowerze trzeba spędzić. Nie wiem, jakie są prognozy, ale ja ten wyścig dwa razy jechałem w deszczu. To nic przyjemnego - dodaje.

Decydujące momenty wyścigu to kilkadziesiąt ostatnich kilometrów. To tam zaczynają się charakterystyczne, niezbyt długie podjazdy, które ostatecznie dzielą peleton na tych, którzy powalczą o zwycięstwo i tych, którzy muszą zadowolić się po prostu dojechaniem do mety. 

Tak trasę wyścigu opisuje Huzarski: To najbardziej charakterystyczny element trasy. W połowie trasy mamy Passo del Turcino - to tak na rozgrzewkę, bo nie jest to wymagający podjazd. Fakt, faktem w poprzednich latach kończył się wjazdem do wąskiego tunelu. Tam każdy chciał być z przodu grupy. Od dwóch sezonów wyścig jedzie bokiem. Omijamy ten niebezpieczny wąski tunel. Zjazd jest trudny technicznie. Peleton zawsze się tam rwie, ale na płaskim odcinku grupa znów się łączy. Później w okolicy 240 kilometra zaczynają się już pierwsze specyficzne górki dla tego wyścigu. 

Podjazdy nie są długie - 3 do 5 kilometrów, ale wchodzą w nogi. Wreszcie na deser mamy trzy decydujące podjazdy: Capo Berta, Cipressa i Poggio. Ten, kto wjeżdża na Poggio w czołówce walczy o zwycięstwo. Te podjazdy piękne, historyczne, które idą przy samym brzegu morza są najbardziej rozpoznawalnymi elementami wyścigu - opowiada.

Polskie akcenty w historii Mediolan-San Remo? Nie ma ich zbyt wiele. Największy sukces naszego kolarza na wyścigu to rok 1999 i trzecie miejsce Zbigniewa Sprucha. Poza tym żaden inny Polak nie stał na podium wyścigu nazywanego "wiosennymi mistrzostwami świata". W tym roku po raz piąty swoich sił na trasie Mediolan-San Remo spróbuje Michał Kwiatkowski. Dotychczas nie zajmował w tej rywalizacji wysokich pozycji. Dwa razy nie ukończył wyścigu. Teraz chce powalczyć o czołówkę. Czy ma szanse? 

Zdaniem Bartosza Huzarskiego Polak jest w szerokim gronie faworytów: Po wygranej na Strade Bianche na pewno mentalnie bardzo się podbudował. Ładnie jechał też w Tirreno-Adriatico. Ma mocną drużynę i jeśli dostanie szansę jazdy na własny rachunek to myślę, że stać go na dużo. Marzy mi się taki scenariusz, jak na Strade Bianche, gdzie Michał zaatakował na ostatnim podjeździe. Ważne, by tu nie zrobił tego za wcześnie. Musi wyczuć rywali, znaleźć dobry moment. Jeśli wjedzie na Poggio z przewagę 7-10 sekund ma szansę. Świetnie zjeżdża więc później nie powinien tracić. Na koniec zostanie 1,5 kilometra po płaskim - także może być bardzo ciekawy wyścig. 

To typowy klasyk z ciężką końcówką pisany wręcz pod takich zawodników, jak Peter Sagan Greg van Avermaet, Philippe Gilbert czy Simon Geschke. Z drugiej strony w poprzednim roku klasyczny sprinter - Fernando Gaviria stracił szansę na zwycięstwo tuż przed metą.

Jak zwykle grono faworytów jest szerokie. Dużo będzie zależało od pogody i tego, którzy z czołowych kolarzy będą mieli najlepsze wsparcie kolegów ze swoich grup. Możliwych scenariuszy jest całkiem sporo, ale możliwe, że to ostatni podjazd na Poggio okaże się decydujący. Warto pamiętać, że ucieczka po raz ostatni zdołała dojechać do mety wyścigu w 1982 roku. Przed rokiem o wygraną do ostatnich metrów walczyła grupa kolarzy, a wygrał Francuz Arnaud Demare. Zwycięzca pokonał trasę w czasie 6 godzin i 54 minut.

APA