Najmłodsi kibice tenisa pewnie nie pamiętają już pasma sukcesów Szwajcarki, która pod koniec lat 90-tych zaskoczyła starsze rywalki odnosząc pasmo sukcesów. Teraz jej jedynym marzeniem jest olimpijski medal. Właśnie dlatego Hingis po 17 latach wraca do reprezentacji Szwajcarii i zagra w Pucharze Federacji. Mecz Polska-Szwajcaria w Zielonej Górze zaczyna się w sobotę.
Rok 1997. To właśnie wtedy 17-letnia Martina Hingis zadziwiła tenisowy świata. Już w styczniu wygrała Australian Open. W finale ograła Francuzkę Mary Pierce. Nie był to jedynie "wypadek" co potwierdziły kolejne miesiąca. Na French Open dopiero w finale rozpędzoną Hingis zatrzymała dopiero Chorwatka Iva Majoli. Kolejne miesiące to kolejne zwycięstwa. Urodzona w Koszycach reprezentantka Szwajcarii wygrała Wimbledon (pokonała Janę Novotną) i US Open (Venus Williams).
Do tych trzech wielkoszlemowych triumfów Hingis udało się dołożyć już tylko dwa. Na kortach w Melbourne Szwajcarka wygrywała jeszcze w 1998 i 1999 roku. Do tego doszło kilka wielkoszlemowych finałów i półfinałów. Pojawiać zaczęły się też kłopoty. A dokładnie kontuzje, które zastopowały jej karierę, a później zmusiły ją do wycofania się z cyklu WTA. Szwajcarka udzielała się charytatywnie i zajmowała się swoją kolejną pasją - jazdą konną.
Po kilku latach przerwy w 2006 roku Hingis wróciła do cyklu. Właśnie w tym sezonie odwiedziła też Warszawę. Zagrała w nieistniejącym już turnieju J&S Cup. Dotarła do drugiej rundy, w której przegrała z Venus Williams. Rok później utytułowana zawodniczka spotkała się na korcie z wchodzącą do dorosłego tenisa Agnieszką Radwańską. Polka wygrała zresztą tamto spotkanie. Już wtedy mówiło się o tym, że krakowianka to młodsza wersja Hingis. Obie zawodniczki grały w bardzo podobny sposób.
Kolejny come back Hingis na korty to rok 2013. Szwajcarka skupiła się na turniejach deblowych i mikstowych. Tylko w tym roku udało się jej wygrać cztery deblowe turnieje -w Brisbane, Indian Wells, Miami i Charlestone. W grze mieszanej w tym roku triumfowała za to w Australian Open.
Jej ostatnim tenisowym marzeniem jest zdobycie olimpijskiego medalu. To właśnie z tego powodu, by wypełnić wymagania regulaminowe wraca do reprezentacji na Puchar Federacji i to po 17 latach! W Rio de Janeiro chce zagra w mikście z Rogerem Federerem albo Stanislasem Wawrinką. Na razie czeka na deklaracje obu tenisistów. Tyle o tenisie.
Teraz kilka słów o cieniach tenisowej kariery Hingis. Uśmiechnięta dziewczyna, która 18 lat temu wygrywała z łatwością turnieje Wielkoszlemowe ma na sowim koncie kilka poważnych zakrętów. Najpoważniejszy tok rok 2007. Kiedy w listopadzie tenisistka zapowiadała definitywny koniec kariery wisiał nad nią dopingowy skandal. Zarzucono jej, że podczas Wimbledonu była pod wykryto w jej organizmie kokainę. Na zawodniczkę nałożono później dwuletnią dyskwalifikację. Wtedy Hingis była już na drugiej sportowej emeryturze. Podkreślała, że z narkotykami nie ma nic wspólnego, ale nie chce poświęcić lat na walkę z komisjami antydopingowymi, dlatego zakończyła karierę.
Dwa lata temu Szwajcarka została z kolei oskarżona o pobicie... swojego męża. Pan Hutin złożył skargę na swoją żonę, teściową i jej partnera. Cała trójka miała go dotkliwie pobić. Hingis była w tej sprawie przesłuchiwana przez policję.
Najmłodsza liderka rankingu WTA, na pierwszym miejscu spędziła aż 209 tygodni! W życiu odniosła i wielkie tenisowe sukcesy i spektakularne wpadki. O ile ze zwycięstwami radziła sobie dobrze, to porażki znosiła niezbyt dobrze. Była także obiektem stalkingu. Chorwacki fan tenisa trafił z tego powodu do więzienia. Trudno by tak złożona postać z takimi tenisowymi umiejętnościami nie przyciągała ciągle kibiców i to w tak wyposzczonym tenisowo kraju jak Polska. Nie można też zapominać, że przez lata tenis Agnieszki Radwańskiej porównywano właśnie z tym, co na korcie wyprawiała Hingis.