To był najlepszy w karierze sezon Magdaleny Fręch. Nasza tenisistka dotarła na 24. miejsce w światowym rankingu i jako czwarta Polka w historii wygrała turniej WTA. We wrześniu triumfowała w Guadalajarze. "Całkowicie zmieniłam podejście do tenisa, dyscypliny jako takiej. Dało mi to duże poczucie, że robię to, bo to kocham i będę się tym cieszyć, bo to nie będzie trwało wiecznie" - mówi zawodniczka w rozmowie z Patrykiem Serwańskim z redakcji sportowej RMF FM.
Zwycięstwo w meksykańskiej Guadalajarze to bez wątpienia największy sukces w karierze Magdaleny Fręch. Turniej rangi WTA 500, w którym Polka była rozstawiona z numerem 5., wygrane mecze m.in. z Amerykanką Ashlyn Krueger, Francuzką Caroline Garcią czy w finale z Australijką Olivią Gadecki, a później zdjęcia uśmiechniętej Polki w kolorowym sombrero, które obiegły cały tenisowy świat.
Szczerze powiedziawszy, ciągle nie potrafię opisać tych emocji. To piękne. Po to gramy, żeby wygrywać turnieje. To, co stało się w Guadalajarze, nie docierało do mnie przez dwa, trzy dni. To już zostanie ze mną przez całe życie. To było spełnienie marzeń. Po finale w Pradze poczułam, że mogę tak rywalizować, walczyć o zwycięstwa, że potrafię wygrywać. Uwierzyłam w to. W Guadalajarze to był drugi finał w tym roku. Było mi łatwiej. Emocje były już o wiele mniejsze. Także porażka w finale w Pradze dała mi cenne doświadczenie i miało wpływ na to, co stało się w Meksyku - mówi tenisistka w rozmowie z RMF FM.
Polka wspomniała także turniej w Pradze. Pod koniec lipca w Czechach, w finale imprezy WTA 250 Magdalena Fręch przegrała... z Magdą Linette. To był pierwszy w historii "polski" finał w turnieju takiej rangi. Inne wartościowe wyniki naszej tenisistki w tym roku? Na pewno czwarta runda Australian Open, a nieco później trzecia runda mocno obsadzonego turnieju w Dubaju. Później jednak przyszła seria słabszych wyników, nie było też już żadnego zwycięstwa w Wielkim Szlemie. Po sukcesie w Guadalajarze udało się jednak pójść za ciosem: czwarta runda w Pekinie i ćwierćfinał w Wuhan, gdzie po raz pierwszy w karierze Fręch wygrała z rywalką z TOP10 rankingu WTA (Emmą Navarro). Tenisistka przyznaje, że na początku sezonu przesadziła z oczekiwaniami.
Skoro byłam w czwartej rundzie w Melbourne, to powinnam w każdym turnieju grać dużo dalej, powinnam wygrywać pewne mecze. Sama sobie postawiłam pewne oczekiwania, które stały się nie do zniesienia. Chciałam wygrywać. To jest cały proces. Na to składa się dużo czynników. Dopiero od turnieju w Pradze do wszystkiego podeszłam na luzie i postanowiłam cieszyć się chwilą, doceniać miejsce, w którym jestem. Później nie miało dla mnie znaczenia z kim zagram. Chciałam pokazać po prostu swój najlepszy tenis. Wreszcie wygrałam z Navarro, która była już zawodniczką z TOP10 i walczyła o WTA Finals. Zniszczyłam jej te marzenia tym meczem. Był to fajny moment w tym roku - mówi zawodniczka.
Łącznie w tym sezonie Magdalena Fręch rozegrała na turniejach WTA 69 meczów, z których 41 wygrała. Polka zadebiutowała w czołowej setce światowego rankingu w 2021 roku; sezon 2023 kończyła jako 63. rakieta świata, a teraz jest już na 24. miejscu. Polka przyznaje, że miejsce w rankingu to po prostu wypadkowa dobrych wyników sportowych. Ale co zmieniło się w grze i podejściu zawodniczki i co dało impuls do tego, by wykonać w tym roku kolejny, duży krok w karierze?
Przede wszystkim to podejście mentalne, radzenie sobie pod presją, podejmowanie lepszych decyzji. Dwie, trzy piłki potrafią zadecydować o całym meczu. Czasami proste, które dla kogoś z zewnątrz wydają się być bez znaczenia, a dla nas na korcie coś się odwraca, zmienia. Przede wszystkim spokój w tym roku i zmienione podejście do tenisa okazały się kluczowe. Ta zmiana dała mi poczucie, że robię to, bo to kocham, bo to moja pasja. I będę się tym cieszyć, bo to nie będzie trwało wiecznie. Jak zmieniłam to podejście, zaczęłam doceniać każdy wygrany mecz. Zwycięstwa zaczęły przychodzić, wszystko zaczęło się zazębiać - opowiada Fręch.
Nasza tenisistka zwraca uwagę też na to, że w trakcie długiego sezonu, pełnego podróży z turnieju na turniej, nie można żyć tylko tenisem. To także istotny czynnik, który wpłynął pozytywnie na jej karierę.
Dużo więcej czasu na turniejach poświęcamy na odpoczynek poza kortami. Inaczej się nie da. Jest taki natłok tego wszystkiego... Jeżeli miałabym cały czas żyć tylko tym, co na korcie - meczami i treningiem - to nie dałabym rady. Ja zawsze uwielbiam wyszukiwać atrakcje w miejscach, gdzie jesteśmy. Ciągnę ze sobą trenera. To pozwoliło mi dostrzec dużo większe zalety jeżdżenia z turnieju na turniej, z tygodnia na tydzień, bo nie jest to proste - zauważa.
Magdalena Fręch ma już za sobą krótkie wakacje. Po dobrych wynikach sezon postanowiła zakończyć nieco wcześniej niż zwykle. Wyzwania się jednak nie skończyły, bo przed reprezentacją Polski jeszcze występ na turnieju finałowym rozgrywek Billie Jean King Cup. Impreza odbędzie się w hiszpańskiej Maladze; 13 listopada, w pierwszej rundzie, Polki zagrają z Hiszpankami.
Skończyłam już swój sezon, więc utrzymanie formy nie jest proste, ale wiele zawodniczek jest w tej samej sytuacji co ja. To oczywiście zupełnie inna rozgrywka. Gramy dla reprezentacji, a nie dla siebie. Myślę, że postaram się przygotować najlepiej jak to możliwe na ten moment. Oczywiście, zmęczenie sezonem było. Kosztował mnie dużo emocji, ale jest też dużo pozytywów, pozytywnej energii i z tą energią podejdę do tego, co wydarzy się w Maladze - podkreśla 24. tenisistka świata.