Lech Poznań okazał się na boisku wyraźnie lepszy od Lechii Gdańsk i wygrał niedzielny mecz 2:0. Gdańszczanie przez 40 minut musieli radzić sobie w osłabieniu, lecz mimo to byli bliscy wywiezienia jednego punktu z Poznania. Bramki stracili w samej końcówce. W drugiej połowie mecz został przerwany po tym, jak z trybun zajmowanych przez kibiców gości na murawę poleciały odpalone race.
W stolicy Wielkopolski pogoda nie rozpieszczała piłkarzy. Rzęsisty deszcz padał od rana i grząska murawa nie ułatwiała gry. Do tych trudnych warunków szybciej zaadaptowali się poznaniacy, którzy przez niemal całe spotkanie byli stroną dominującą. Już w piątej minucie Pedro Tiba z dystansu próbował zaskoczyć Dusana Kuciaka, ale obrońca Mario Maloca zdążył zablokować strzał przeciwnika.
Portugalczyk był prawdziwym motorem napędowym swojej drużyny, po jego akcji Christian Gytkjaer miał szansę otworzyć wynik, lecz Kuciak obronił uderzenie Duńczyka z kilku metrów. Słowacki bramkarz bronił jak w transie i to jemu gdańszczanie mogą zawdzięczać, że pierwszą część pojedynku zakończyli z czystym kontem.
Tuż przed przerwą Lech wręcz zamknął drużynę gości na ich połowie. Kilkakrotnie zakotłowało się w polu karnym Lechii, ale poznaniakom brakowało precyzji przy finalizowaniu akcji. Po rzucie rożnym świetnie główkował Karlo Muhar, ale Kuciak wyciągnął piłkę z samego "okienka".
Podopieczni Piotra Stokowca praktycznie nie istnieli w ofensywie. Nie oddali celnego strzału na bramkę Mickey’a van der Harta, wywalczyli zaledwie jeden rzut rożny.
Druga połowa zaczęła się po myśli gospodarzy, którzy wprawdzie nie znaleźli drogi do bramki, ale uzyskali przewagę liczebną na boisku. Za faul taktyczny żółtą kartkę, drugą w tym spotkaniu, ujrzał Karol Fila i goście musieli przez 40 minut grać w dziesiątkę.
Lechici jeszcze bardziej zdecydowanie zaatakowali bramkę gości, lecz ani Gytkjaer, ani Tymoteusz Puchacz nie potrafili wykorzystać świetnych okazji. Co ciekawe, dopiero grając w osłabieniu Lechia stworzyła dobrą sytuację, w której po raz pierwszy ofiarnością musieli się wykazać obrońcy "Kolejorza" blokując strzały rywali.
W 63. minucie doszło do skandalicznej sytuacji na trybunach. Kibice gości odpalili race i zaczęli obrzucać nimi sąsiednie sektory, na których obecne były również dzieci. Część środków pirotechnicznych wylądowała na boisku. Jak zauważa Onet, własnych fanów próbował uspokoić Paixao, ale próby 35-latka okazały się nieskuteczne i sędziujący spotkanie Piotr Lasyk nakazał piłkarzom obu zespołów udanie się do szatni.
Po ponad 10 minutach mecz został wznowiony, ale obraz gry nie uległ zmianie. Tiba z bliska trafił w nogi Kuciaka, a dobitka Dani Ramireza była niecelna. Przewaga poznaniaków była momentami przygniatająca, ale i kontry Lechii były groźne. Snajper Flavio Paixao sprawdził formę van der Harta i był to też sygnał ostrzegawczy dla defensywy gospodarzy.
Podopieczni Dariusza Żurawia w 83. minucie dopięli swego. Wprowadzony po przerwie Jakub Moder oddał bardzo mocny strzał na bramkę Kuciaka, piłka odbiła się od słupka, pleców Słowaka i wpadła do siatki. Lechici w końcu odetchnęli, ale moment dekoncentracji mógł kosztować ich utratę dwóch punktów. Patryk Lipski po akcji z Filipem Mladenoviciem nie trafił w światło bramki z kilku metrów.
Kropkę nad "i", już w doliczonym czasie gry, postawił inny rezerwowy Filip Marchwiński, również po efektownym uderzeniu z dystansu ustalając wynik na 2:0.