Mija pół wieku od ogromnego sukcesu polskich siatkarzy. 27 października 1974 roku Biało-Czerwoni po pokonaniu Japonii zostali w Meksyku mistrzami świata. Drużyna trenera Huberta Wagnera była świetnie przygotowana do długiego turnieju. Imponowała fizycznością, co było efektem wielogodzinnych treningów. "Ja jestem po by-passach, po nowotworze. Jestem pod wrażeniem, że udało mi dociągnąć do takiego jubileuszu" - mówi jedna z gwiazd tamtej reprezentacji Ryszard Bosek.

To był długi i wymagający turniej. Żeby zdobyć mistrzostwo, trzeba było rozegrać 11 meczów w turnieju podzielonym na trzy fazy. A to była przecież inna siatkówka. Punkty zdobywało się jedynie przy własnym serwisie. To powodowało, że mecze były zdecydowanie dłuższe

Dopiero w 1998 roku nastąpiła wielka zmiana w przepisach, której efekty znamy dziś doskonale. Sety rozgrywane do 25, ale każda akcja daje obecnie punkt. Wcześniej sety rozgrywano do 15, ale mogły być one zdecydowanie dłuższe.

Siatkówka jest inna. Krótka, dynamiczna. Wtedy set mógł trwać godzinę. Sport się zmienił. My musieliśmy długo trenować. Czterogodzinne zajęcia to była dla nas normalność - wspomina Włodzimierz Sadalski.

Mordercze przygotowania do turnieju

Nie bez powodu trener Hubert Jerzy Wagner był nazywany "Katem". Jak wspomina najstarszy zawodnik złotej drużyny z Meksyku Edward Skorek, podczas przygotowań do turnieju zawodnicy trenowali czasami niemal cały dzień i to bardzo ciężko.

Za nami było mnóstwo godzin pracy. Pracowaliśmy nawet po 8-9 godzin dziennie. Byliśmy świetnie przygotowani. Przypomnę, że przepisy gry były inne. Mecz mógł trwać półtorej godzin, a mógł trzy razy dłużej. Trener Wagner przywiązywał ogromną wagę do przygotowania fizycznego. Chciał, żebyśmy mieliśmy odpowiednią wydolność. Skakaliśmy na przykład z 20-kilogramowym obciążeniem. Były skoki przez płotki. Do tego wyjścia w góry z obciążeniem. Wydolnościowo, skocznościowo byliśmy świetnie przygotowani. Dla nas było korzyścią granie długich meczów. Tu mieliśmy zdecydowaną przewagę. Dlatego nigdy nie przegraliśmy piątego seta - mówi Skorek.

Ten piąty set miał podczas mistrzostw ogromne znaczenie. Tak było w fazie finałowej turnieju. Wcześniej trzeba było się jednak do niej dostać. W fazie grupowej Polacy pokonali Egipt, USA i ZSRR. Po dwóch zwycięstwach ten trzeci pojedynek miał spore znaczenie. Zwycięstwo pozwoliłoby wygrać grupę.

Ze Związkiem Radzieckim graliśmy sparing w okresie przygotowawczym podczas zgrupowania i wtedy wygraliśmy. Ten wynik powtórzyliśmy też w Meksyku. W drugiej fazie turnieju trafiliśmy na NRD, Belgię i Meksyk. Tu znów nie było problemów z wygrywaniem. Dotarliśmy do fazy finałowej z udziałem sześciu najlepszych ekip.

Na początek... mecz z ZSRR

Rywale, po tym jak przegrali z nami w grupie, byli żądni rewanżu - wspomina Edward Skorek. Wiedzieliśmy, że w fazie finałowej wyjdą na nas wściekli. Tam pierwszy raz zauważyliśmy, że w piątym secie nie ma na nas rady. Tak było z Czechosłowacją, Niemcami. Ale to był wynik ciężkiej pracy - dodaje Włodzimierz Sadalski.

I rzeczywiście w fazie finałowej trzy spotkania kończyliśmy zwycięstwa po tie-breaku. Ciężkie, katorżnicze treningi i pewność siebie dawały efekty. Później było już łatwiejsze 3:0 z Rumunią i na deser pojedynek z Japonią, który rozstrzygnąć miał losy złotego medalu. Polacy przegrali pierwszego seta 13:15.

Świadomość własnej wartości

Japonia była wtedy doskonałym zespołem, ale my mieliśmy pewność. Wiedzieliśmy po tym przegranym secie, że jak nie wygramy w trzech to na pewno w pięciu setach. Na mistrzostwa świata pojechaliśmy, znając swoją wartość, ale bez stresu. Wiedzieliśmy, że dobrze gramy. To wszystko przyszło naturalnie - wspomina Skorek.

W tym wypadku wystarczyły cztery sety. O tym, że Polacy w pewnym momencie turnieju poczuli się piekielnie mocni i właściwie czekali na złoto, wspomina Ryszard Bosek.

Byliśmy odporni na takie rzeczy, skoncentrowani na graniu. Wiedzieliśmy w środku, że jesteśmy mocni. Nie można było odczuć ciśnienia, że musimy wygrać. Wychodziliśmy na parkiet z przeświadczeniem, że po prostu możemy to zrobić. Jeżeli przeciwnik grał z nami na równo, to staraliśmy się doprowadzić do piątego seta, a w nim wiedzieliśmy, że wygramy - mówi Bosek.

Początek wielkiej drużyny

Zdobycie złotego medalu było ogromnym i niespodziewanym sukcesem. Także początkiem wielkiej drużyny, która dwa lata później sięgnęła również po olimpijskie złoto.

Każdy sportowiec, który ma za sobą karierę, chętnie wraca do najważniejszych imprez, sukcesów, najwspanialszych meczów. To niezapomniane chwile. Myślę, że ja wracam najbardziej jednak do wydarzeń olimpijskich, bo to szczyt marzeń sportowca. Wiedzieliśmy po mistrzostwie świata, że stać na nas na więcej. Jurek Wagner przed igrzyskami powiedział, że jedziemy po złoto. Igrzyska to wydarzenia, które nie mają sobie równych - przyznaje Skorek.

Po sukcesie przyszła popularność

Złoto zdobyte w Meksyku pozwoliło siatkówce mocniej zaistnieć w kibicowskiej świadomości Polaków.

Na dzisiejsze warunki cały Facebook byśmy zapełnili. Oczywiście nie było takiej komunikacji. Jeździliśmy po szkołach, ludzie dziwnym trafem rozpoznawali nas na ulicach. Zdarzyło mi się, że pan nie chciał ode mnie pieniędzy za benzynę, a byłem naprawdę daleko od domu. Z popularnością siatkówki było różnie. Nasz sukces dał tu naprawdę duży impuls - przyznaje Bosek.

Edward Skorek, który był najstarszym zawodnikiem tamtej reprezentacji dodaje, że przed mistrzostwami siatkarze nie mogli liczyć na duże zainteresowanie dyscypliną.

Siatkówka nie był wtedy na topie. Przed nami oprócz piłki była jeszcze koszykówka. Staraliśmy się dobijać o nasze miejsce w hierarchii sportu. My nie mieliśmy wtedy sukcesów na koncie. Tylko brązowy medal mistrzostw Europy z 1967 roku. Tak że byliśmy głodni sukcesu - mówi.

"Przyjaźnie zostają"

Rok 1974 to był oczywiście także rok, który należał do piłkarzy z reprezentacji Kazimierza Górskiego. Oni medal mistrzostw świata zdobyli latem i stali się wielkimi gwiazdami. Pomiędzy Orłami Górskiego a kadrą Wagnera nie było jednak walki o popularność.

Z piłkarzami znaliśmy się bardzo dobrze. Spotykaliśmy się na wspólnych obozach. Byliśmy naprawdę blisko. Z zawodnikami z tamtych czasów cały czas się przyjaźnimy. Spędzaliśmy wtedy wspólne wieczory i te znajomości zostały do dziś. Niestety, coraz częściej ludzie z naszego pokolenia odchodzą, ale przyjaźnie zostały. Po to też uprawia się sport - mówi Bosek.

Znakomity przyjmujący na pytanie o to, jakie emocje towarzyszą mu pół wieku po zdobyciu mistrzostwa świata przyznaje, że jest to coś wyjątkowego.

Ja jestem po by-passach, po nowotworze. Jestem pod wrażeniem, że udało mi dociągnąć do takiego jubileuszu. Do dziś nikt nie powtórzył w grach zespołowych naszego sukcesu. Jesteśmy z tego dumni, ale liczę, że doczekamy się olimpijskiego złota. Życzę tego przyjaciołom z drużyny i sobie. 50 lat to szmat czasu. Niekiedy muszę sobie włączyć kasetę, żeby przypomnieć sobie, jak graliśmy. Jesteśmy dumni z tego, co osiągnęliśmy - mówi.

Niedościgniony wzór

Po sukcesach reprezentacji trenera Wagnera na kolejne medale mistrzostw świata czekaliśmy do 2006 roku. Wtedy zdobyliśmy srebro. W składzie tej reprezentacji był obecny prezes Polskiego Związku Piłki Siatkowej Sebastian Świderski, który przez lata zdążył doskonale poznać mistrzów z lat 70. XX wieku.

Dla nas to byli ludzie niedoścignieni, na których chcieliśmy się wzorować. W reprezentacji juniorów trener Ireneusz Mazur aplikował nam podobny system treningów jak wcześniej Hubert Wagner. Trochę na własnej skórze mogliśmy się przekonać, jak ciężka była to praca. Udało nam się wtedy zdobyć mistrzostwo świata juniorów. Później zderzenie z seniorską siatkówką było trochę brutalne, ale wreszcie w 2006 roku mieliśmy srebro seniorskich mistrzostw świata. Mistrzowie sprzed lat to przede wszystkim to ludzie, którzy mają dużo do powiedzenie, ciekawych historii do przekazania. Dziś młodzi adepci siatkówki nie rozumieją, jak wyglądały tamte 9-godzinne treningi, spacery po górach z obciążeniem. To wszystko jest bardzo ciekawe, ale dziś budzi niezrozumienie. Takie jednak były potrzeby związane z ówczesną siatkówką. Zawodnicy drużyny Wagnera mają swoją wizję dzisiejszej siatkówki, patrzą na nią trochę inaczej. Chętnie dzielą się doświadczeniami, wspomnieniami. Lubią dyskutować o tym, co dziś dzieje się w tym sporcie, mają ogromną wiedzę - uważa Świderski.

Ostatnie lata rozpieściły fanów reprezentacji Polski. W 2014 i 2018 roku Biało-Czerwoni zostali mistrzami świata. W 2022 roku dorzucili do tego srebrny medal. W 2009 roku byliśmy mistrzami Europy. Lata 2011, 2019 i 2021 to trzecie miejsca zdobywane na czempionacie Starego Kontynentu. W 2023 r. znów zdobyliśmy złoto, a kilka miesięcy temu wywalczyliśmy olimpijskie srebro. Wywalczenie mistrzostwa świata a zaraz potem olimpijskiego złota pozostaje jednak niedoścignionym wzorem.

Skład reprezentacji Polski na Mistrzostwa Świata w 1974 roku:

Ryszard Bosek (Płomień Milowice), Wiesław Czaja (AZS Częstochowa), Wiesław Gawłowski (Płomień Milowice), Stanisław Gościniak (Resovia Rzeszów), Marek Karbarz (Resovia Rzeszów), Mirosław Rybaczewski (AZS Olsztyn), Włodzimierz Sadalski (Płomień Milowice), Aleksander Skiba (Płomień Milowice), Edward Skorek (Legia Warszawa), Włodzimierz Stefański (Resovia Rzeszów), Tomasz Wójtowicz (Avia Świdnik), Zbigniew Zarzycki (Płomień Milowice)

Trener: Hubert Jerzy Wagner

Opracowanie: