50 tys. kibiców boksu przyszło w sobotnią noc do Cowboys Stadium, żeby ogladać walkę Manny Pacquiao (51-2, 38 KO) - Joshua Clottey (35-4, 20 KO). Zamiast walki, zobaczyli jednostronny pokaz w wykonaniu najlepszego pięściarza świata bez podziału na kategorie wagowe z przeciwnikiem, który po prostu nie miał umiejętności, żeby mu zagrozić.
Według jednego z sędziów Clottey nie wygrał ani jednej rundy (120-108), a dwójka pozostałych dała pięściarzowi z Ghany jedno starcie (119-109). To była ciężka walka, to nie było łatwe zwycięstwo - mówił na ringu Pacman, jakby zapominając, że coś innego widziały miliony, a ze statystyk wynikało, że zadał 1231 ciosów (Clottey 399), z których 246 doszło celu. Jak Mayweather chce, to mogę z nim walczyć, bo przecież tego chcą kibice. Jego styl walki nie jest trudny do rozgryzienia - Manny wypowiedział słowa, na które wszyscy czekali. Za walkę Pacman zarobił minimum 12 milionów dolarów, jego przeciwnik nieco więcej niż jedną dziesiątą tej sumy.
Trzech ostatnich pięściarzy, z którymi walczył Manny Pacquiao, powiedziało dokładnie te same słowa: Nie widziałem jego ciosów, nie mogłem się bronić, a De La Hoya dodał jeszcze, że chwilami czuł się jakby walczył nie z jednym, ale z ośmioma pięściarzami jednocześnie. Clottey, od pierwszej rundy, podszedł do tej walki w inny sposób - zasłaniając twarz wysoko podniesiona gardą, doszedł do wniosku, że przetrzyma nieustanne ataki "Pacmana" na jego korpus, bo przecież nikt nie jest w stanie wytrzymać zadawania 50 uderzeń w każdej rundzie. Filipińczyk miał się zmęczyć, a Clottey zaatakować w końcowych, tak jak zrobił to w kontrowersyjnej, ale przegranej walce z Miguelem Cotto. Plan nie miał szans powodzenia z jednego powodu - Pacquiao to nie Cotto. Wszystko jest teraz w porządku, to łatwa walka - powiedział po trzeciej rundzie trener Pacquiao, Freddie Roach. To była najkrótsza i najtrafniejsza ocena tego, co widzieliśmy na Cowboys Stadium.
W czwartej rundzie, zdesperowany faktem, że bije chodzący za nim i oddający bardzo rzadko worek treningowy, Pacman uderzył Clottey'a obiema rękoma z dwóch stron głowy, natychmiast przepraszając i sędziego i zawodnika z Ghany, ale wszyscy w Cowboys Stadium i miliony przed telewizorami wiedzieli, co chciał powiedzieć: Przyjechałeś do Dallas walczyć, czy przetrzymać dwanaście rund i zabrać do domu 1,5 miliona dolarów? Oczywiście, że byłoby to pytanie retoryczne, bo Clottey był, jest i będzie zawodnikiem znacznie mniej utalentowanym i wszechstronnym, by nawiązać choćby wyrównany pojedynek z Pacmanem.
Praktycznie przez całą walkę, pojedynek Pacquiao - Clottey wyglądał tak samo: na każde z 15 uderzeń na korpus, na rękawice i czasami na głowę Clottey'a, ten ostatni odpowiadał... jednym, najwyżej dwoma, trafiając liczbą kombinacji, które da się policzyć na palcach jednej ręki. Nawet będąc bardzo przychylnie nastawionym do "Grand Mastera", nie sposób było nie zauważyć, że jego taktykę można podsumować dwoma słowami - "na przeżycie". Dwa niezłe zrywy w ósmej i jedenastej rundzie - publika prawie szalała, kiedy Clottey choćby próbował oddawać ciosy Pacmanowi - to za mało, by gratulując Filipińczykowi, nie czekać na jego jedyną walkę, z niepokonanym Floydem "Preety Boy'em" Mayweatherem, w której trudno wskazać faworyta. Jeśli walka odbędzie się ponownie na Cowboys Stadium, może zostać pobity rekord wszech czasów, kiedy w 1978 roku w Louisiana Superdome rewanżowy pojedynek Ali - Spinks oglądało 63,350 widzów. A co najważniejsze, nie będziemy znali zwycięzcy zanim pięściarze wyjdą na ring.