Kobieta, która została ciężko ranna w wybuchu paczki w Siecieborzycach w Lubuskiem, opuściła dziś szpital. 31-latka musiała mieć amputowaną dłoń. Poszkodowane w wybuchu zostały także 7-letnia córka i 3-letni syn kobiety.
"Dziś po miesiącu pobytu opuszcza nasz szpital pani Urszula, która ucierpiała podczas wybuchu paczki - bomby w Siecieborzycach" - przekazał Szpital Uniwersytecki w Zielonej Górze.
Kobieta do szpitala trafiła 19 grudnia. Zadziałała cała procedura Centrum Urazowego w warunkach SOR ze wszystkimi niezbędnymi specjalistami. Na każdym etapie działaliśmy bardzo sprawnie, interdyscyplinarnie i szybko - podkreśla Bartosz Kudliński, kierownik Klinicznego Oddziału Anestezjologii i Intensywnej Terapii.
To właśnie na tym oddziale kobieta spędziła pierwsze dni po zdarzeniu. Wcześniej - jak informuje lecznica - bezbłędnie spisali się medycy z Lotniczego Pogotowia Ratunkowego i karetek pogotowia, które przywiozły poszkodowane dzieci i babcię. Na wysokości zadania stanęła załoga naszego SOR-u - od momentu pojawienia się pacjentki w szpitalu do pierwszej interwencji chirurgów na Centralnym Bloku Operacyjnym minęło zaledwie 7 minut! Naszym zadaniem było przygotowanie odpowiedniego zespołu urazowego, skoordynowanie działań różnych zespołów terapeutycznych, zabezpieczenie pacjentki i przekazanie w tym wypadku na CBO. To zagrało - mówi Szymon Michniewicz, kierownik SOR.
Jak dodał szpital w komunikacie, w pierwszych godzinach do akcji wkroczyli też ortopedzi, którzy zajęli się m.in. rękoma poszkodowanej. Następnie oczy pani Urszuli ratowali okuliści, a potem ponownie działali ortopedzi i chirurdzy.
"Z OIT pacjentka trafiła właśnie na te oddziały. Wśród tych, którzy ratowali zdrowie i życie pani Urszuli, należy również wymienić psychologów, diagnostów oraz personel pielęgniarski z CBO i oddziałów. Jeśli do tego doliczyć ludzi, którzy objęli opieką także synka i córeczkę na oddziałach dziecięcych oraz kardiologów, którzy zajęli się babcią, to okazuje się, że w sprawę zaangażowanych było kilkadziesiąt osób" - podkreślono.
W dniu zdarzenia, 19 grudnia, podczas trwającego prawie 10 godzin zabiegu, amputowano jej prawą dłoń, łatano lewą rękę i ratowano rozerwane narządy brzucha, ponieważ paczka wybuchła na tej wysokości. Kolejne dwie operacje oczu i miednicy polegały na wyjęciu odłamków, które w ilości kilkudziesięciu sztuk przekazano policji - mówił PAP pod koniec grudnia Marcin Banaszkiewicz, szwagier rannej kobiety.
Do wybuchu doszło 19 grudnia. Ze wstępnych ustaleń policji wynika, że paczkę ktoś zostawił przed domem, a jeden z domowników wniósł ją do środka. Do wybuchu doszło prawdopodobnie podczas otwierania pakunku.
Najcięższe obrażenia odniosła matka dzieci, którą do szpitala przetransportowano śmigłowcem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego. W jej ciało wbiło się wiele metalowych odłamków. Kobieta była operowana przez 8 godzin, lekarze amputowali jej dłoń.
Poważną operację przeszła również jej 7-letnia córka. Dziewczynka trafiła do szpitala z otwartymi złamaniami prawej ręki oraz wieloma ranami od odłamków. 3-letni synek przeszedł zabieg usunięcia wielu odłamków, które poraniły mu plecy.
31-letnia Urszula samotnie wychowuje dwoje dzieci, z zawodu jest nauczycielką wychowania przedszkolnego dla dzieci ze spektrum autyzmu; pracuje w ośrodku w Żaganiu. W dniu wybuchu szykowała się do pracy. "Paczkę znalazła przed domem. Była wielkości 20 na 20 cm w kształcie kuferka do kosmetyków. Otworzyła ją w kuchni na meblach. Nastąpił wybuch" - relacjonował pod koniec grudnia szwagier kobiety.