"Nie można wykluczyć, że Rosja stoi za wielotysięcznymi protestami w Mołdawii" - mówi w rozmowie z dziennikarzem RMF FM dr Piotr Oleksy z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu. Taką samą tezę po wczorajszych zajściach w Kiszyniowie przedstawiła prezydent Mołdawii Maia Sandu. Przypomnijmy: podczas wtorkowego przemarszu ulicami stolicy kilku tysięcy osób interweniowała policja. Uczestnicy wiecu wykrzykiwali antyrządowe hasła i niszczyli plakaty z wizerunkiem pro-europejskiej prezydent.
Za organizacją protestów w Mołdawii (pierwsze odbyły się już kilka miesięcy temu - przyp. red.) stoi Partia Șor, Republikański Ruch Społeczno-Polityczny Równość. Ugrupowanie należy do konserwatywnego skrzydła sceny politycznej w Mołdawii, jest postrzegane jako prorosyjskie, zwłaszcza jeśli chodzi o postać jego lidera - Ilana Shora.
Zaledwie 36-letni mołdawski oligarcha ma na swoim koncie ogromny przekręt. Chodzi o rok 2014 i wyprowadzenie z zasobów trzech mołdawskich banków blisko miliarda dolarów - to równowartość 1/3 budżetu całego państwa. Ilana Shora poszukuje mołdawski wymiar sprawiedliwości. Biznesmen przebywa obecnie najprawdopodobniej w Izraelu, korzystając z obywatelstwa tego kraju.
Przy pomocy swojej partii stworzonej kilka lat temu, która zyskała popularność głownie dzięki temu, że po prostu rozdawała ludziom jedzenie czy też otworzyła sieć supermarketów sprzedających bardzo tanio żywność ludziom najbiedniejszym. Właśnie przy pomocy swojej partii Shor organizuje te protesty - tłumaczy dr Piotr Oleksy z Uniwersytetu im. Adama Mickiewicza w Poznaniu i Instytutu Europy Środkowej.
Warto jednak pamiętać, że Shor przez długi czas nie był politykiem prorosyjskim. Był politykiem, a właściwie populistą żerującym na biedzie ludzi, ale na jesieni ubiegłego roku doszło do jego mariażu z kremlowskimi propagandystami i został on wówczas namaszczony na swego rodzaju głównego przedstawiciela interesów Rosji w Mołdawii - dodaje.
W tym czasie na koncie Shora miały się też pojawić dodatkowe środki, za które m.in. kupił kilka kanałów telewizyjnych w Mołdawii. Na organizowane przez niego protesty przyjeżdżają najczęściej najstarsi i najubożsi ludzie z całego kraju. Choć było ich nawet kilka tysięcy, to w ocenie eksperta ich ruch nie ma obecnie większego przełożenia na funkcjonowanie kraju.
Podczas wtorkowego przemarszu ulicami Kiszyniowa uczestnicy wiecu próbowali dojść do pl. Zgromadzenia Narodowego. Na ich drodze stanął jednak kordon policji, który próbował zatrzymać marsz. Wtedy doszło do przepychanek z funkcjonariuszami. Po zablokowaniu trasy marszu przez policję, organizatorzy utworzyli na ulicy prowizoryczną scenę, z której wykrzykiwali antyrządowe hasła, w tym "Precz z Maią Sandu" (chodzi o urzędującą od dwóch lat prezydent kraju - przyp. red.). Wśród protestujących byli głównie ludzie starsi, którzy rzeczywiście w rozmowach z mołdawskimi dziennikarzami tłumaczyli, że na ulice wypchnął ich m.in. drastyczny wzrost kosztów życia w kraju. Wcześniej, przed południem jadący na protest do stolicy zablokowali też autostradę prowadzącą do Kiszyniowa.
Sytuacja w Mołdawii jest napięta od kilku dni, bowiem powołano tam nowy rząd po dymisji poprzedniego. W niedawnym wystąpieniu wspomniana prezydent Sandu oskarżyła m.in. Rosję i opozycję o próbę zamachu stanu, którego celem jest destabilizacja i odsunięcie od władzy partii Działania i Solidarności. Podtrzymała tę opinię po wczorajszych zajściach w stolicy.
Zdaniem dr Piotra Oleksego z UAM i Instytutu Europy Środkowej, próba destabilizacji Mołdawii może mieć dla Kremla podwójne znaczenie. Po pierwsze, chodzi o sukces propagandowy, który miałby pokazać, że kolejne państwo w Europie zamiast świata zachodniego i polityki integracji europejskiej popiera Rosję i w niej pokłada nadzieję na polepszenie poziomu życia. Drugi cel jest typowo strategiczny i wiąże się z prowadzoną przez armię Władimira Putina wojną w Ukrainie.
Zamontowanie w Kiszyniowie prorosyjskiej władzy przychylnej wobec Rosji czy też gotowej na współpracę z Rosją być może umożliwiłoby wykorzystanie mołdawskiego lotniska do transportu rosyjskich żołnierzy albo zaopatrzenia. To z kolei zmieniłoby strategiczne położenie i umożliwienie otwarcia kolejnego frontu w południowo-zachodniej Ukrainie i np. ataku na obwód odeski - wyjaśnia dr Piotr Oleksy, zaznaczając jednak, że obecnie taki scenariusz jest - jego zdaniem - bardzo mało prawdopodobny.
To, że destabilizacja państwa przez wybór prorosyjskiego rządu przez Mołdawian jest mało realnym scenariuszem, zdaniem dr Oleksego potwierdza fakt, iż większość ludzi w tym państwie jest dziś zdecydowanie proeuropejska. To wpisuje się z kolei w kurs, jaki obrały obecne władze kraju. Grup społecznych, które obierają wektor zdecydowanie prorosyjski, jest zdecydowanie mniej. Można je podzielić ze względu na wiek i zamieszkanie poszczególnych regionów w kraju. Ich liczebność ocenia się na ok. 15-25 proc. społeczeństwa.
Nie da się jednak ukryć, że wśród całego społeczeństwa narasta obecnie strach i niezadowolenie z rządów obecnego obozu władzy. To się bierze oczywiście stąd, że za podwyżkę cen najczęściej obwinia się rządzących - wyjaśnia ekspert z UAM i Instytutu Europy Środkowej.
Ta separatystyczna republika oddzieliła się od Mołdawii de facto w momencie rozpadu Związku Radzieckiego. Formalnie rozpad między Tyraspolem a Kiszyniowem został jednak przypieczętowany w 1992 roku, po wojnie domowej. Naddniestrze ma swoje granice, służby, armię, prezydenta i szkolnictwo. Nie jest jednak uznawane przez świat.
W ostatnim czasie wojska ukraińskie poinformowały o koncentracji swoich sił przy granicy z Naddniestrzem. Potwierdziła to rzeczniczka prasowa dowództwa operacyjnego "Południe" Sił Zbrojnych Ukrainy Natalia Gumieniuk, która przekazała, że wynika to z możliwego zagrożenia ze strony zgromadzonych w tym regionie sił rosyjskich.
Rosjanie odpowiedzieli informacją, że to Ukraina rzekomo przygotowuje prowokację przeciwko Naddniestrzu. Ministerstwo Obrony Federacji Rosyjskiej informowało wówczas o rzekomej, możliwej inwazji Ukrainy na separatystyczną republikę.