Gaz z Rosji do Europy będzie płynął. Odcięcie dostaw nie jest na rękę ani Rosji, ani Ukrainie. Podczas, gdy tuż obok toczą się zaciekłe walki, Kijów i Moskwa są zgodne co do kwestii kontynuowania tranzytu surowca do UE - donosi Bloomberg.
Ukraińska inwazja na Rosję stanowi największe wizerunkowe i polityczne wyzwanie dla Kremla od czasu słynnego, jednodniowego marszu wojsk Jewgienija Prigożyna na Moskwę.
Poza nadszarpniętym wizerunkiem, atak na obwód kurski niesie ze sobą także poważne zagrożenie dla rosyjskiej gospodarki i... gospodarki Unii Europejskiej. W rejonie zdobytej przez siły ukraińskie Sudży znajduje się bowiem punkt pomiarowy na jedynej czynnej nitce gazociągu, który dostarcza gaz z Rosji przez Ukrainę do Europy (głównie Słowacji, Czech i Austrii). Stacja pomiarowa znalazła się pod kontrolą sił Kijowa, co wiadomo nieoficjalnie od ubiegłego tygodnia, a co dzisiaj potwierdza Bloomberg, powołując się na swoje źródła.
Do zakłóceń w dostawach gazu nie doszło, ale zamieszanie w obwodzie kurskim spowodowało nieznaczny wzrost cen surowca na europejskich rynkach. Najbardziej sfrustrowane sytuacją są władze na Kremlu, które liczyły na nieco bardziej zdecydowaną reakcję krajów Unii Europejskiej. Wspólnota zareagowała jednak dość życzliwie na informację o zajęciu punktu pod Sudżą. Pojawiły się jednak obawy, bo w pierwszej połowie tego roku nitką przez Ukrainę przetransportowano z Rosji 5 proc. całego gazu sprowadzanego do Wspólnoty. Ryzyko, że przesył zostanie zawieszony w wyniku działań wojennych lub na skutek decyzji Gazpromu - było realne. Jak jednak twierdzi Bloomberg - to ryzyko w zasadzie nie istnieje.
W Rosji zajęcie stacji pomiaru w Sudży komentowano, jako akcję sabotażową Ukrainy, wymierzoną w Europę.
Wygląda na to, że zarówno Rosja jak i Ukraina nie zamierzają zakręcać kurka. Oba kraje planują kontynuować tranzyt gazu do UE przez stację pomiarową w Sudży - donosi Bloomberg.
Tranzyt gazu przyniósł Ukrainie od wybuchu wojny około 1 mld dolarów, co jest istotnym zastrzykiem dla gospodarki kraju niszczonego konfliktem. Równocześnie Kijów nie zamierza wystawiać na szwank reputacji i ryzykować, że europejscy partnerzy przestaną korzystać z ukraińskich magazynów gazowych.
Nieużywane rurociągi mogą stać się obiektem ataków dywersyjnych albo po prostu popaść w ruinę - zauważa Bloomberg, dodając, że naprawa obiektów będzie kosztowna.
Europa pozostaje dla Rosji głównym rynkiem zbytu gazu. Jeżeli Gazprom wstrzymałby eksport, Rosja straciłaby około 4,5 mld dolarów rocznie.
Wydaje się, że ryzyko nagłego przerwania tranzytu jest minimalne, co nie znaczy, że ciągłość dostaw gazu z Rosji do Europy zostanie zachowana. Umowa między Gazpromem a ukraińskim Naftogazem na transfer surowca przez Ukrainę wygasa w końcu tego roku. Kijów poinformował, że nie planuje umowy przedłużać.
W UE jest w związku z tym dość nerwowo. Komisja Europejska zauważyła na początku tego roku, że istnieją inne szlaki, którymi surowiec może być importowany. W grę wchodzi przesył nitką Turkstream z Rosji przez Turcję (korzystają z niego Węgry), chociaż agencja Reutera dowiedziała się, że przepustowość tego gazociągu jest ograniczona.
Kolejną opcją jest gaz z Azerbejdżanu. Bruksela podpisała umowę zwiększającą dwukrotnie import azerskiego surowca do 2027 roku. Problemem jest jednak brak infrastruktury i mocy przerobowych w samym Azerbejdżanie.