Na zakończenie wizyty w Wietnamie Władimir Putin wygłosił kilka zdań urbi, ale głównie orbi. Na konferencji prasowej w Hanoi rosyjski przywódca przekazał, że Moskwa rozważy zmianę doktryny nuklearnej. To prawdopodobnie odpowiedź na słowa szefa NATO, który oznajmił na początku tygodnia, że w Sojuszu trwają rozmowy na temat postawienia części głowic bojowych w stan operacyjny. Putin słowa Stoltenberga przekręcił i dostosował do swoich potrzeb. Przestrzegł też Zachód, że porażka Rosji na polu bitwy nie wchodzi w grę.

Wypowiedzi Putina dotyczyły kontekstu ukraińskiego. Rosyjski prezydent jasno dał do zrozumienia, że jeżeli Zachód umożliwi Ukrainie pokonanie Rosji, ta może odpowiedzieć bronią jądrową.

Cytowany przez agencję TASS Władimir Putin nieco miesza się w zeznaniach. Stwierdza najpierw - "mało nas obchodzi to, co dzieje się obecnie w krajach zachodnich". Po czym dodaje: "Ale uważnie się temu przyglądamy i jeśli jakiekolwiek zagrożenia zaczną narastać, zareagujemy właściwie i proporcjonalnie".

Dyktator nie nazywając żadnego z państw po imieniu, mówi o "nieprzyjaznych krajach", które pracują nad "nowymi elementami uzbrojenia" i zmierzają do "obniżenia progu aktywacji broni nuklearnej". W szczególności trwają prace nad jądrowymi urządzeniami wybuchowymi małej mocy - informuje Putin.

Jeżeli nie podzielił się w Hanoi tajnymi informacjami swojego wywiadu, tylko skomentował słowa Jensa Stoltenberga z początku tego tygodnia, to - jak często się zdarza - prezydent Rosji skłamał.

Szef NATO nie mówił nic o obniżeniu progu aktywacji broni jądrowej, a jedynie o tym, że państwa Paktu dyskutują na temat postawienia części z magazynowanych głowic bojowych "w stan operacyjny". Nie trzeba dodawać, że Stoltenberg - sekretarz generalny największego sojuszu militarnego w dziejach ludzkości - wypowiedział te słowa po kilku latach, w czasie których co tydzień Kreml straszył Zachód bronią masowej zagłady.

1000-letnia Rosja nie może przegrać

Jeżeli ktoś ma wątpliwości, co do zbieżności retoryki Kremla i hitlerowskich Niemiec, w Hanoi Władimir Putin podał jak na tacy jaskrawy przykład podobieństwa propagandowego obu przekazów.

Prezydent przekazał, że Zachód podsyca eskalację w nadziei na zastraszenie Rosji i zmuszenie jej do poddania się. Ale poddanie się - powiedział Władimir Putin - oznaczać będzie "koniec tysiącletniej historii Rosji". Rodzi się pytanie: po co się bać? Czy w tym przypadku nie lepiej walczyć do końca? - dodał i jest to dokładnie to samo sformułowanie, którego Adolf Hitler i propaganda Goebbelsa używali, mówiąc o zagrożeniu dla Tysiącletniej Rzeszy.

Putin dokonuje w tej wypowiedzi jeszcze jednej manipulacji, którą od początku wojny w Ukrainie stosują przedstawiciele Kremla. Retoryka Putina - analizuje Instytut Badań nad Wojną (ISW) - ma na celu przedstawienie rosyjskiej agresji jako wojny egzystencjalnej o suwerenność Rosji. Prezydent po raz kolejny używa argumentu atomowego, by odstraszyć zachodnich sojuszników Kijowa od dostarczania broni mogącej zdecydować o odparciu inwazji. Mówi wprost - Rosja tej wojny nie przegra, a jak zacznie przegrywać, to "będzie walczyć do końca".

ISW ocenia, że strategiczna porażka Rosji na Ukrainie nie zagrozi suwerenności i integralności terytorialnej kraju Putina, ale może zagrozić stabilności reżimu. Analitycy twierdzą, że groźba eskalacji nuklearnej stała się dla Moskwy głównym narzędziem w manipulowaniu poglądami zagranicznych decydentów. ISW dodaje, że Rosja nie jest w stanie pokonać Ukrainy i prawdopodobnie przegra z kretesem, jeżeli Zachód zmobilizuje zasoby, by pomóc Ukraińcom stawić opór inwazji.