Ruchy wojsk, rosyjskie straty i rzekomy atak bronią chemiczną w Mariupolu – o tym mówi się dziś w Wielkiej Brytanii. Od początku wojny w Ukrainie ministerstwo obrony w Londynie publikuje codzienny raport o sytuacji na froncie. Tworzony jest on w oparciu o aktualne informacje wywiadowcze.
Wojska rosyjskie kontynuują wycofywanie się z Białorusi i są przerzucane w rejon Donbasu w przygotowaniu na decydującą bitwę z armią ukraińską. W międzyczasie kontynuowany jest ostrzał pozycji obrońców w Doniecku i Ługańsku. Trwają walki wokół Chersonia, rozpoczęło się także ponowne natarcie agresora na Kramatorsk, gdzie podczas niedawnego ataku rakietowego na tamtejszy dworzec kolejowy zginęło 57 cywilów, w tym 5 dzieci. Według raportu brytyjskiego ministerstwa działania na wschodzie Ukrainy nabiorą większego impetu w ciągu następnych 2-3 tygodni. W regionie znajduje się już ok. 40 tys. rosyjskich żołnierzy. A będzie ich więcej. W Rosji trwa rekrutacja rezerwistów, którzy opuścili czynną służbę po 2012 roku. Ściągane są posiłki z najodleglejszych zakątków kraju. Co ciekawe, najmniej z Moskwy.
Wciąż nie wiadomo, czy w Mariupolu doszło do ataku bronią chemiczną. Te niepokojące doniesienia starają się zweryfikować władze w Waszyngtonie i Londynie. Eksperci uważają, że możemy mieć do czynienia z działaniami według podręcznika syryjskiego. Tak postępowali już Rosjanie i jest to udokumentowane. Zaczynali od małych, trudnych do zweryfikowania ataków bronią chemiczną, którym łatwo zaprzeczyć. Zachód dawał się nabierać. W tym przypadku mowa o niewielkim incydencie, w którym miało ucierpieć trzech żołnierzy ukraińskich. Potem - według syryjskiego scenariusza - Rosjanie rozszerzają skalę ataków, a Zachód mówi - to nie pierwszy raz, i znowu nic się nie dzieje. Tym razem jednak, jak zaznaczają obserwatorzy, reakcja musiałaby być inna. Wielokrotnie bowiem słyszeliśmy o tzw. czerwonych liniach, których nie wolno przekraczać. A takim pogwałceniem byłby atak bronią masowego rażenia - nuklearną, chemiczną lub biologiczną.
Dziennikarze BBC dotarli do sprawdzonych 1083 przypadków poległych żołnierzy. Rosyjskich żołnierzy. Do ich nazwisk adresów zamieszkania. Okazuje się, że oficerowie stanowią 20 proc. wszystkich odniesionych przez agresora strat. To bardzo wysokie proporcje. Oczywiście jest to tylko wycinek ogólnej liczby zabitych, ale daje analitykom pełniejszy obraz tej wojny. Taki procent strat oficerskich może tłumaczyć poniekąd fakt, że ich ciała są zbierane z pola walki i wysyłane do rodzin na zasadzie priorytetowej. Z szeregowymi żołnierzami tak się nie postępuje. Często pozostawiani są tam, gdzie giną, a jeśli nie pochowają ich Ukraińcy, z czasem stają się częścią krajobrazu, po czym ślad po nich zanika.