Brązowy medal polskich panczenistek to bez wątpienia największa niespodzianka igrzysk w Vancouver. Okazuje się, że igrzyska lubią niespodzianki i dzieją się dziwne rzeczy. Faworyci często zawodzą. Nie można podchodzić do tego w ten sposób, że już sam przyjazd do Kanady był dla dziewczyn nagrodą i sukcesem - mówi trener Paweł Abratkiewicz.
Przed Luizą Złotkowską, Katarzyną Bachledą-Curuś i Katarzyną Woźniak, a także ich rezerwową Natalią Czerwonką, nie stawiano zbyt wysokich wymagań. Ich zadaniem było zająć miejsce lepsze od ósmego. Realna była szósta lokata. Wynikało tak z rezultatów z zawodów Pucharu Świata. Pozostałe drużyny były tak silne, że wydawało się, iż są nie do pokonania - ocenia Abratkiewicz.
To właśnie trener wlał jednak ducha nadziei w nasze panczenistki, kiedy przed wyjazdem z wioski olimpijskiej przyszedł do ich pokoju, by przypomnieć im o zabraniu ze sobą strojów galowych na ceremonię dekoracji. Przypomniałem o tym, bo często taki przedstartowy stres powoduje, że o wielu rzeczach się po prostu zapomina. Kasia Bachleda-Curuś na początku spojrzała się na mnie i powiedziała, żebyśmy tylko nie zapeszyli. Odpowiedziałem, że taka jest rzeczywistość i musimy być na to przygotowani, bo jesteśmy w strefie medalowej - wspomina Abratkiewicz, który sam jako zawodnik startował w trzech igrzyskach - w Albertville, Nagano i Salt Lake City.
Podium stało się realne, jak przyznaje trener, po ćwierćfinale. Ucieszyliśmy się w piątek, że jedziemy w półfinale z Japonią. Czasowo dzieliło nas od nich tylko dwie setne sekundy. Wierzyłem w to, że w bezpośrednim biegu mogą dać radę i zakwalifikujemy się do finału. Niestety nie udało się. Nie straciły jednak wiary i świetnie zaprezentowały się w kolejnym wyścigu - mówi. Przecież widziały, że nie przegrały pięciu, czy dziesięciu, a zaledwie setne sekundy. W półfinale z Japonią może trochę za wolny był początek, ale nie ma co gdybać, bo byłyśmy jedną z drużyn, która od początku do końca wytrzymywała równe tempo. Nie było dużego spadku, rozrywania się zawodniczek i to był klucz do sukcesu. Dziewczyny miały przejechać równo i nie szaleć na początku, bo potem właśnie za to się płaci i to było widać wśród innych drużyn - dodaje Abratkiewicz.
Naszych panczenistów zabolało trochę, że prezes PKOl Piotr Nurowski jeszcze przed zakończeniem igrzysk postawił na nich kreskę i źle ocenił ich występ. Nie należy robić podsumowań olimpiady przed jej zakończeniem. Coś takiego miało miejsce i na pewno to nie mobilizuje. Czasami zawodnik może poczuć się niedoceniony. Pokazaliśmy, że igrzyska trwają do ostatniego dnia. To samo miało miejsce w Turynie, gdzie już w połowie była fala krytyki, a na koniec były dwa medale. Może ktoś wyciągnie z tego w końcu wnioski - komentuje Abratkiewicz.
Polskie panczenistki w składzie Katarzyna Bachleda-Curuś, Luiza Złotkowska, Katarzyna Woźniak z rezerwową Natalią Czerwonką zdobyły w sobotę brązowy medal igrzysk w Vancouver w biegu drużynowym.