Apele, nawet mocne, ale tylko słowa. Żadnych konkretnych działań. NATO nie tylko nie pomoże zbrojnie Ukrainie (do tego nie miałby nawet podstaw prawnych), ale nawet nie da żadnego wsparcia wojskowego Polsce. Nie będzie więc np. wzmocnienia militarnego naszych wschodnich granic.
Fakt, że dzisiejsze spotkanie Rady Północnoatlantyckiej nie odbyło się tak, jak chciała tego Warszawa w trybie artykułu 4. Traktatu Waszyngtońskiego może oznaczać, że Sojusz nie uważa, że istnieje zagrożenie dla bezpieczeństwa całego NATO. Przypomnę tylko, że Turcja w obawie przed działaniami Syrii została wysłuchana i otrzymała wsparcie w postaci Patriotów. Także nie znalazła poparcia polska inicjatywa zwołania na poniedziałek posiedzenia szefów dyplomacji NATO. Po prostu ministrowie NATO nie mieliby nic do dodania.
Skąd bierze się inercja NATO? Sojusz podejmuje wszystkie decyzje jednomyślnie, a należą do niego prorosyjskie kraje, które prowadzą wielkie interesy z Rosją i nie chcą ich narażać. Chodzi oczywiście o gaz. Wśród państw, które nie chciały zbyt mocnych słów w końcowej deklaracji i blokowały starania Polski były między innymi: Francja, Niemcy i Włochy. Te same kraje twierdziły, że boją się eskalacji konfliktu w tym drażliwym regionie.
Nikt nie chce umierać z Krym na Ukrainie - powiedział jeden z zachodnich dyplomatów. Można by się pokusić także o złośliwość, że Sojusz zrzuca odpowiedzialność na innych. Bo tak właśnie można rozumieć apel do międzynarodowych instytucji o większe zaangażowania w rozwiązanie konfliktu. A już zupełną porażką, w sytuacji, gdy Ukraina zagrożona jest rosyjską inwazją - jest apel NATO do Ukrainy o przestrzeganie praw mniejszości narodowych.