To było dokładnie rok temu. W kopalni Wujek-Ruch-Śląsk zapalił się i wybuchł metan. Na miejscu zginęło 12 górników, a ośmiu kolejnych zmarło potem w szpitalu. Rannych było ponad 30. To jedna z największych w Polsce górniczych katastrof od lat.
Adam Berus, Andrzej Latka i Janusz Wanczura przeżyli wypadek.
Adam Berus: To było na rannej zmianie. Pracowaliśmy w tym miejscu. Nagle zrobiło się zupełnie ciemno, nie widać było kompletnie nic. A w chwilę potem, kiedy leżałem już na ziemi, widziałem tylko jeden wielki ogień.
Janusz Wanczura: Czułem ogromny ból. Miałem wrażenie, jakbym wszędzie opierał się o gorącą blachę. Nie wiedziałem co się dzieje, bo ci, którzy mnie widzieli jakby odsuwali się ode mnie. Wtedy nie wiedziałem jeszcze, że praktycznie nie mam skóry na twarzy. Dopiero w świetle zauważyłem, że skóra spływa mi z ręki dosłownie jakby kożuch z mleka.
Andrzej Latka: Szedłem jakiś czas w zupełnych ciemnościach, bez lampy, bez kasku. Nie wiem, jak długo to trwało. Dopiero kiedy zobaczyłem światło, wreszcie usiadłem i rozpłakałem się jak dziecko.
Każdy z nich leżał w szpitalu kilkadziesiąt dni.
Andrzej Latka: Najgorsze były te codzienne zmiany opatrunków. To ból, którego nie sposób opisać. Trzeba było zrywać stare opatrunki, zakładać nowe, a skóra była przecież naruszona po oparzeniu.
Janusz Wanczura: Im więcej krwi się lało przy tej zmianie opatrunków, tym lepiej było dla nas, bo wiedzieliśmy, że jest tam żywa tkanka. Ale gdyby nie środki przeciwbólowe, człowiek mógłby tego nie wytrzymać.
Adam Berus: Ból to jedno. Ale codziennie widzieliśmy też, jak umierają koledzy. Każdego dnia zawozili mnie na OIOM i zawsze, jak tam jechałem, to kogoś już nie było i czyjeś łóżko znikało. A potem słyszałem, że znowu następny kolega nie żyje. Do dziś strasznie to przeżywam.
Janusz Wanczura: Ciągle pamiętam Marka, który tak jak my był poparzony. Jeszcze w kopalni to on nam pomagał, wpychał nosze do karetek, polewał oparzenia. Zewnętrznie wydawało się, że wszystko jest w porządku. Ale miał takie obrażenia wewnętrzne, że zmarł dwa dni po wypadku. A tak niewiele brakowało mu do emerytury. Przyszedł do pracy tylko dlatego, żeby odrobić L4.
Od czasu wyjścia ze szpitala nie ma dla nich dnia bez rehabilitacji, konsultacji z lekarzem, rozmowy z psychologiem.
Andrzej Latka: Te rany powoli jakoś się zabliźniają, choć skóra nigdy nie będzie już taka. Ale najgorzej jest z psychiką. To, można powiedzieć, taki cichy zabójca. Trudno policzyć nie przespane noce. A jak my nie śpimy, to nie śpią też nasze rodziny.
Janusz Wanczura: Szkoda, że wtedy nie straciłem przytomności. Teraz nic bym nie pamiętał. A tak? Widzę wszystko dokładnie i wiem, że każdy z nas będzie to pamiętał do końca życia. To nie jest film, który można skasować z pamięci. To ciągle jest i ciągle się śni. Gdziekolwiek idę, zakrywam całe ciało. Żeby nie pokazywać blizn. Jak tylko ktoś zapala przy mnie papierosa, od razu wraca zapach spalonej skóry, włosów i paznokci.
Prokuratura nadal prowadzi śledztwo w sprawie wypadku. Wyższy Urząd Górniczy uznał, że w kopalni złamano przepisy, ale nie wskazał winnych.
Janusz Wanczura: Winni? Raczej nie zawinił nikt z naszych kolegów, którzy nie żyją. Kopalnia to nie tylko kilof i łopata, ale musisz tam też myśleć. I jesteś też odpowiedzialny za innych. Nasz przodowy, który zginął, zawsze sprawdzał metan. Jedliśmy śniadanie, a on już chodził i mierzył. To stało się nie przez robotników takich, jak my. To zaniedbanie kogoś innego. Ale najgorsze, że tego, co się stało nie da się odwrócić, bo kolegów już nie ma.
Po wypadku żaden z nich nie wrócił do pracy w kopalni
Janusz Wanczura: Wszystkie moje plany na razie upadły. Miałem dopracować do emerytury, potem w spokojnym miejscu wybudować dom. Ale tego już nie ma. Pieniądze się rozeszły, plany trzeba odłożyć. Nie wiem na razie na jak długo.
Adam Berus: Na razie chcę przede wszystkim psychicznie wyjść z tego,a co będzie dalej okaże się później.
Andrzej Latka: Nawet nie ma o czym mówić...
Andrzej Latka: Tydzień przed wypadkiem dla jednego z kolegów zaczęliśmy kupować prezenty, bo miał mieć urodziny. Prezenty nam zostały, a kolegi już nie ma.