Lekarz TOPR Przemysław Guła przybył na miejsce tragedii na Giewoncie w pierwszym śmigłowcu, w rozmowie z RMF FM opowiada o tym, jak wyglądała akcja ratunkowa.
Już z powietrza ratownicy mogli stwierdzić, że akcja będzie trudna i zakrojona na dużą skalę. Widać było wielu rannych rozproszonych na dużej przestrzeni. Dodatkowym utrudnieniem były ciężkie warunki atmosferyczne, burza wciąż trwała.
W pierwszej kolejności konieczne było podjęcie reanimacji dwójki dzieci. Równocześnie ratownicy musieli oceniać stan innych osób, które mogły wymagać interwencji ratującej życie. Jak mówi Przemysław Guła, była to jedna z najbardziej dramatycznych akcji w jakich uczestniczył.
To był dramatyzm polegający na tym, że widzieliśmy dużo osób na bardzo dużej przestrzeni. Czyli to pierwsze wskazanie z góry: Dwie reanimacje które się toczą i wiele leżących osób, które nie mogą się przemieszczać i znajdują się w bardzo różnych miejscach.
Pojawiły się stwierdzenia porównujące dramat w Tatrach do katastrofy komunikacyjnej i ataku terrorystycznego. Ratownik TOPR jest ostrożny w używaniu podobnych sformułowań, ale zauważa też, że takie skojarzenia nasuwają się same: całkowita przypadkowość ofiar, gwałtowność zdarzenia i mnóstwo świadków tragedii.
Guła podkreślił, żeby nie bagatelizować sytuacji osób, które nie ucierpiały bezpośrednio w zdarzeniu. Były one świadkami wielkiej tragedii, same uczestniczyły w akcji pomocy rannym. To czego doświadczyli świadkowie zdarzenia, nazywamy określeniem "Second - Hand Trauma". Osoby te będą musiały uporać się z obrazami rannych i zabitych, które być może zostaną z nimi do końca życia.
Przybywający na miejsce ratownicy musieli ocenić stan poszkodowanych i kolejność w jakiej wymagają udzielenia pomocy. Kolejne przybywające na miejsce jednostki, przemieszczały się w stronę kopuły Giewontu, segregowały rannych i podejmowały kolejne działania.
Na miejscu reanimowana była dwójka dzieci. Wypadki z udziałem dzieci są zawsze najtrudniejsze, zwłaszcza, kiedy przy reanimacji są ich rodzice. Zawsze to są, z naszego punktu widzenia, medyków, medyków ratunkowych, najbardziej dramatyczne akcje, które się po wszystkim pamięta. Niezależnie ile razy masz do czynienia z tymi reanimacjami, czy ciężkimi wypadkami dzieci, to zawsze to zostaje. Zwłaszcza w takiej sytuacji obecności wszystkich osób, które tam się znajdują - powiedział ratownik.
Kiedy ratownicy przybyli na miejsce, na Giewoncie nadal szalała burza. Warunki atmosferyczne utrudniały nie tylko akcję z udziałem śmigłowców, ale stwarzała zagrożenie dla osób pozostających w górze, również ratowników.
Podczas podejmowanej reanimacji, ratownicy odczuli skutki kolejnego wyładowania. Przemysław Guła zauważa jednak, że każdy, kto podejmuje decyzję o zostaniu ratownikiem, w takiej sytuacji nie zawaha się pomagać - nie bacząc na istniejące ryzyko.
Ponad 150 osób poszkodowanych we wczorajszej burzy, która przeszła nad Tatrami. Cztery osoby zginęły po polskiej stronie - to dwie kobiety w wieku 46 i 24 lat oraz dwójka dzieci - 10-letnia dziewczynka i 10-letni chłopiec. Po Słowackiej stronie zginęła jedna osoba - to czeski turysta.