„Niektórzy zawodnicy powiedzieli zbyt dużo, wszystko było dość niefortunne” – tak Adam Małysz, prezes Polskiego Związku Narciarskiego, komentuje sytuację w reprezentacji polskich skoczków narciarskich po nieudanej inauguracji sezonu w fińskiej Ruce. Jak mówi szef PZN, wiadomo już, co zawodnicy muszą poprawić.

Początek nowego sezonu Pucharu Świata w skokach narciarskich był dla polskiej reprezentacji najgorszy od 9 lat. Polacy byli tylko tłem dla rewelacyjnie skaczących Austriaków i Niemców. Klasą samą dla siebie był Stefan Kraft, który wygrał oba konkursy na skoczni w Ruce. Biało-czerwoni w składzie Kamil Stoch, Piotr Żyła, Dawid Kubacki, Aleksander Zniszczoł i Paweł Wąsek punktowali mizernie.

Wąsek dwukrotnie nie awansował do drugiej serii zawodów. Kubacki w sobotę był 21., a w niedzielę 23. Żyła w sobotę zakończył udział na pierwszej serii, w niedzielę udało mu się zająć 21. miejsce. Zniszczoł w sobotę nie awansował do drugiej serii, a w niedzielę w ogóle nie dostał się do konkursu, oddając najkrótszy skok w całym turnieju. Fatalny weekend zaliczył też Stoch, który w sobotę był 43., a w niedzielę nie zdołał wskoczyć do pierwszej 50.

Jest bunt czy go nie ma?

Po konkursie skoczkowie powiedzieli kilka gorzkich słów o przygotowaniach do sezonu. Zarówno Dawid Kubacki jak i Kamil Stoch mocno narzekali. Ten pierwszy mówił, że nie da się poprawić tylu elementów na raz - a tego chciałby trener. Stoch z kolei apelował, by nie kombinować i skupić się na prostych rzeczach w treningu. Wszystkie te wypowiedzi były dość szokujące, zwłaszcza wtedy, gdy zestawiało się je ze słowami skoczków sprzed wyjazdu do Finlandii. Wszyscy mówili jednym głosem: ufamy trenerowi Thomasowi Thurnbichlerowi.

Teraz do gry wkroczył szef Polskiego Związku Narciarskiego, Adam Małysz. Przede wszystkich podkreślił, że w polskiej reprezentacji nie ma żadnego buntu. Przyznał, że niektórzy zawodnicy powiedzieli zbyt dużo i w nieodpowiednim momencie. Porozmawiał już jednak z każdym z członków z kadry i sytuacja jest opanowana.

Dawid nie podważał autorytetu trenera. Chodziło mu o to, że potrzebuje się skupić na kilku najważniejszych kwestiach, a nie na siedmiu czy ośmiu na raz. I wspólnie z trenerem doszli do porozumienia, że jeśli tych uwag jest mniej, to Dawid lepiej funkcjonuje. Kamil z kolei mówił, że siadając na belkę, nie był pewien tego, co ma zrobić i jak ma to zrobić.  Na pewno byłbym ostrożny, jeśli chodzi o rzekomy bunt w kadrze - powiedział Adam Małysz.

Problem zdiagnozowany

Szef PZN powiedział też, że ma nadzieję, że do turnieju czterech skoczni uda się poskładać sytuację w reprezentacji. Zdradził, że treningi w Lillehammer przed weekendowymi konkursami już wyglądały nieco lepiej. Powiedział także, że największym problemem jest pozycja dojazdowa.

Od niej wszystko się zaczyna. A zawodnicy wyglądają teraz jak dwa lata temu, kiedy także mieli z nią problemy. Potem udało się ją wypracować i ustabilizować, a teraz znów zaczęła szwankować. Skoczkowie muszą wrócić do swoich optymalnych pozycji, bo bez nich nie ma odbicia i prędkości w powietrzu - zaznaczył Małysz.

Nie chcemy być drugą Finlandią

Rozmówca RMF FM nie przewiduje też, by polskie skoki skończyły tak, jak skoki w Finlandii. Tam po wielu tłustych latach i ogromnych sukcesach przyszły lata bardzo chude, a fińscy skoczkowie szorują po dnie. Zdaniem Adama Małysza kluczem jest szkolenie, ale na razie rzeczywiście nie ma zaplecza i młodych zawodników, którzy mogliby zastąpić doświadczonych skoczków, będących w słabszej dyspozycji.

Jest tu dużo do zrobienia. Mamy sporo talentów, które jeśli zostaną oszlifowane, mogą odnosić sukcesy. Musimy zrobić wszystko w tym kierunku, by wziąć się za tę młodzież. To też zadanie Thomasa Thurnbichlera - podsumowuje szef Polskiego Związku Narciarskiego.

Opracowanie: