Polska przegrała z Azerbejdżanem 0:3 (14:25, 21:25, 23:25) i w środę zagra o ćwierćfinał mistrzostw Europy siatkarek. Choć biało-czerwonym nie udało się sprawić niespodzianki, Joanna Wołosz dostrzegła pewne pozytywy. Kapitan naszej ekipy jest przekonana, że w barażu podopieczne Jacka Nawrockiego zagrają na sto procent swoich możliwości.
Jan Kałucki RMF FM: Przed tym meczem wiadomo było, że Azerki trzeba zaskoczyć sposobem a nie siłą. Początek drugiego seta i niemal cały trzeci set był bardzo obiecujący. Czego wobec tego zabrakło? Doświadczenia, szczęścia, czy może wszystkiego po trochu?
Joanna Wołosz (kapitan reprezentacji Polski): Myślę, że wszystkiego po trochu. O pierwszym secie nie ma nawet co mówić - wyszłyśmy na parkiet przestraszone i nie grałyśmy swojej siatkówki. Jednak w drugiej i trzeciej partii mniej więcej wiedziałyśmy już, jak się przeciwstawić rywalkom. W końcówce zabrakło niestety odrobiny szczęścia. Może gdyby jakiś challenge był dla nas korzystny, to dostałybyśmy wiatru w żagle i wszystko potoczyłoby się inaczej.
Mówi się, że zwycięstwa cieszą, a porażki uczą. Co wiemy po tym spotkaniu z Azerbejdżanem?
Myślę, że chyba nikt w naszym zespole nie miał okazji grać przeciwko tak silnemu zespołowi. Azerki strzelały bardzo mocno i ten mecz na pewno dał nam kolejne doświadczenie. Trzeba walczyć dalej i nie spuszczać głowy, bo w trzecim secie nawiązałyśmy równą walkę, a to może cieszyć. Pomijając oczywiście końcowy rezultat, to uważam że nie było wcale aż tak źle.
Tym bardziej, że niektóre zawodniczki po raz pierwszy miały do czynienia z takim blokiem.
Tuż przed mistrzostwami miałyśmy sparingi z Holandią - tam też są wysokie dziewczyny, które dobrze blokują, ale jak stanie się naprzeciw Poliny Rahimowej (198 cm, zasięg w bloku 290cm przyp. red.) i Natalii Mammadowej (195 cm, zasięg w bloku 298 cm przyp. red.) to trudno cokolwiek wymyślić. Mówiąc pół żartem pół serio, nie jeden mężczyzna miałby problem z przebiciem się przez tak szczelny blok. A gdyby na naszych zawodach był prędkościomierz, to wyniki byłyby porównywalne do tych jakie znamy z męskich imprez.
"Ściany" trochę pomogły Azerkom?
Trudno powiedzieć i prawdę powiedziawszy nie ma co gdybać. Rozmawiałam już rodziną i wszyscy mi mówili, że w ostatniej akcji kiedy Malwina Smarzek zaatakowała w aut, piłka musnęła palec Azerki i powinien być punkt dla nas. Trzeba jednak jak najszybciej zapomnieć o tym co było, wyciągnąć z tego meczu to co było najlepsze, a to co było złe - poprawić. Na pewno nie można się załamywać.