Janina Jankowska 6 lipca 2022 skończyła 95 lat. Wigoru, radości życia i poczucia humoru można jej tylko zazdrościć. Umówiłyśmy się na spotkanie w jej mieszkaniu na warszawskiej Pradze. Namówiłam panią Janinę, by wróciła pamięcią do 1 sierpnia 1944 roku i opowiedziała nam o wyjątkowym dla niej miejscu związanym z tamtymi dramatycznymi dniami.
Gdy wybuchło Powstanie Warszawskie, miała 17. Była młoda, piękna i jak wspomina, "z wiecznym uśmiechem na twarzy". Już pierwszego dnia zgłosiła się do punktu sanitarnego w dwóch piwnicach na Mickiewicza 27 w klatce K.
Janina Jankowska w czasie powstania miała pseudonim "Jasia", była sanitariuszką Obwodu II na Żoliborzu. "Pracowałam z doktorem Mazurkiem. On założył ten punkt" - opowiada w RMF FM.
Pytana o zdarzenie, które mocno utkwiło jej w pamięci, przywołuje historię Andrzeja. "Trafił do nas młody, szesnastoletni chłopak, bardzo ciężko ranny w brzuch. Nazywał się Andrzej Gronowski. Był operowany na Placu Wilsona. Tam trafiła niemiecka "krowa", czy jak kto woli "szafa", i zburzyła część szpitala. Dwie sanitariuszki na noszach przyniosły go do nas. (...) Ten chłopak strasznie cierpiał. W pewnym momencie poprosił: "daj mi broń, bo nie jestem już w stanie tego wytrzymać". Odmówiłam. (...) Tracił przytomność, raz mnie nie poznawał, potem mi się oświadczył (...), gdy nastał silny ostrzał, on tak się rzucał, że pozrywał wszystkie szwy. I umarł. (...) Byłam z nim tak mocno związana emocjonalnie, że nawet odnalazłam jego grób. Zawsze w rocznicę jego śmierci przez wiele lat kładłam na jego grobie czerwoną różę" - opowiada w RMF FM Janina Jankowska.
Pani Janina opowiada nam też, że gdy w czasie okupacji zaczęła kursy sanitarne, biegła do każdego wypadku w okolicy. Chodziło o to, aby oswoić się z widokiem krwi. "Byłam przygotowana. Nigdy nie zemdlałam. Tylko raz zasłabłam, gdy przyniesiono do nas łączniczkę z odłamkiem w oku. (...) Wszystko działo się tak szybko" - opowiada nam pani Janina.
Pani Janina wspomina też spotkanie z chłopakiem, którego znała tylko z imienia. "Powstaniec przyszedł z Mokotowa. Adam pseudonim "Sten". Wieczorem na Mickiewicza 34 był koncert, na którym śpiewała moja mama.(...) I ten chłopak powiedział do mnie: "dam ci coś na szczęście" i wyciągnął niemiecki medal za wojnę z 1939 roku. Na drugi dzień oni przedzierali się przez Dworzec Gdański i Adam zginął. (...) Mam ten medal do dziś" - mówi nam pani Janina. "Oddał mi swoje szczęście" - dodaje wzruszona.
"Moi rodzice i moi dziadkowe kochali Polskę. Ja byłam wychowana w tym duchu. Od zawsze mówiło się i u mnie w domu i w domach moich koleżanek, że dla ojczyzny trzeba zrobić wszystko. My mieliśmy naprawdę już dosyć okupacji" - mówi w RMF FM Janina Jankowska.