"To są olbrzymie emocje. Razem z Mariuszem po prostu popłakaliśmy się po całej akcji ze szczęścia. Nadal jesteśmy trochę naładowani adrenaliną po tych wszystkich wydarzeniach. Dalej też nie możemy uwierzyć, że Anurag po dwóch nocach w tej szczelinie i takim upadku to przeżył. To jest coś absolutnie niesamowitego" - tak w rozmowie z Radiem RMF24 prosto z bazy pod Annapurną zakończoną sukcesem akcję ratunkową, o której mówi cały świat, komentuje Adam Bielecki. Nasz himalaista razem ze swoim wyprawowym partnerem Mariuszem Hatalą i pięcioma Nepalczykami w spektakularny sposób uratował indyjskiego wspinacza Anuraga Maloo. Poszkodowanego udało się wydobyć z głębokiej szczeliny i przetransportować do szpitala. "Dla nas to lekcja, że nigdy nie można rezygnować" - zaznacza Bielecki w rozmowie z dziennikarzem RMF FM Michałem Rodakiem. Celem wiosennej wyprawy Polaków było wytyczenie nowej drogi na północno-zachodniej ścianie Annapurny, ale nie będzie to możliwe z powodu trudnych warunków. "To po prostu nie jest ten sezon" - podkreśla Bielecki.
Michał Rodak: Jak wyglądała akcja ratunkowa, w której braliście udział razem z Mariuszem Hatalą? Jak dokładnie ona przebiegła?
Adam Bielecki: Trudno opisać to w dwóch zdaniach. Zostaliśmy w bazie sami po ataku szczytowym dużej grupy klientów kilku agencji. Oni po ataku szczytowym zjechali na dół. Zostaliśmy my i nepalska obsługa bazy. Jeden z szefów agencji Seven Summit Treks, Dawa zgłosił się do nas z prośbą o pomoc w udziale w akcji ratunkowej. Jak sam on to określał i jak my sądziliśmy wtedy - chodziło o odzyskanie ciała na prośbę rodziny zmarłego himalaisty. Zgodziliśmy się na to z Mariuszem.
Wczoraj o godzinie 6 rano nepalskiego czasu trzema turami, trzema lotami śmigłowiec przetransportował 7 osób z zespołu ratowniczego na wysokość obozu drugiego na Annapurnie. Problem związany z tą akcją polegał na tym, że droga normalna na Annapurnie jest drogą bardzo niebezpieczną, a ten wypadek wydarzył się na najgroźniejszym odcinku tej trasy, czyli bezpośrednio u podstawy kuluaru, nad którym wiszą dwie bariery seraków. To jest taki teren, który jest przez himalaistów pokonywany z duszą na ramieniu, jak najszybciej.
My musieliśmy tam polecieć i spędzić tam sporo czasu - najpierw szukając Anuraga, a później pracując nad wydobyciem poszkodowanego. Znalazłem go wreszcie po zjeździe w głąb skomplikowanej szczeliny. Musiałem zjechać w nią na linie z dwoma innymi osobami. W drugiej turze znalazłem Anuraga i ku mojemu wielkiemu zdziwieniu, niedowierzaniu, przy olbrzymiej radości i ekscytacji okazało się, że Anurag ma funkcje życiowe, oddycha i jego źrenice reagują na światło. Nawet się wtedy poruszył. Wydawało mi się, że jęknął parę razy.
Ja zjechałem na to dno szczeliny, a Mariusz został na powierzchni i zbudował system wyciągania, system linowy. Ja wyszedłem na swojej niezależnej linie, a Mariusz z pomocą Nepalczyków transportował poszkodowanego na powierzchnię przy pomocy tego systemu linowego. Po wyciągnięciu go na powierzchnię, został odtransportowany helikopterem do szpitala w Pokharze, a później przewieziony do Katmandu. My wtedy zeszliśmy kilkaset metrów w dół ze strefy zagrożenia, gdzie czekaliśmy na helikopter, który po 30 minutach oczekiwania zabrał nas do bazy. Cała akcja trwała mniej więcej 6 godzin od momentu wylotu z bazy do powrotu do niej.