Najciekawsze są historie, które rozgrywają się za kulisami wielkich wydarzeń. O jednej z nich opowiada nominowana do Oscara "Argo". Na początku lat 80-tych ubiegłego stulecia cały świat śledził losy amerykańskich pracowników ambasady w Teheranie, którzy wpadli w ręce irańskich rewolucjonistów. Przestraszeni, z opaskami na oczach, byli symbolem reżimu gwałcącego międzynarodowe konwencje. Stali się także przykładem bezradności mocarstwa wobec poczynań słabszego, ale fanatycznego adwersarza.

"Argo" nie opowiada jednak o dyplomatach, którzy wpadli w ręce Irańczyków. To film o sześcioosobowej grupie, której w momencie szturmu na ambasadę USA udało się uciec i schronić w placówce dyplomatycznej Kanady. Opowiada o strachu i wyobraźni, podejmowaniu ryzyka i zwycięstwie ludzkiego ducha, który jest silniejszy od karabinu.  

Agent CIA, Tony Mendez, otrzymał zadanie zorganizowania ucieczki szóstki Amerykanów z Teheranu. Ale jak dostać się do paszczy irańskiego lwa, najbardziej niebezpiecznego wtedy miejsca dla Amerykanów  na ziemi?  Nie mogliśmy tam pojechać w roli nauczycieli języka angielskiego, bo szkoły były zamknięte. Nie mogliśmy udawać specjalistów od eksploatacji ropy naftowej ani inspektorów, którzy badali plony zbóż na Bliskim Wschodzie. Amerykanie byli w Iranie traktowani jak persona non grata. Musieliśmy wymyślić coś niezwykłego - tłumaczy w wywiadzie dla BBC 73-letni dziś Mendez. W końcu powstał pomysł stworzenia fikcyjnej ekipy filmowej, która szuka w Iranie miejsc do kręcenia filmu science fiction. 

W styczniu 1980 roku Mendez zatrudnił scenarzystę z Hollywood, wynajął biuro w Los Angeles i stworzył zupełnie fikcyjną firmę o nazwie Studio 6. Dwa dni później pierwszy szkic scenariusza filmu "Argo" był już gotowy. Wszystko to było konieczne, ponieważ występując o zgodę na przyjazd do Iranu trzeba było być przygotowanym na drobiazgową kontrolę.

Tekst scenariusza był jednak tylko początkiem kinowej mistyfikacji. Studio 6 zajęło się kreacją wizerunku fikcyjnej produkcji w mediach. Projekt budził zainteresowanie i z dnia na dzień zyskiwał na wiarygodności.

Po przekonaniu przełożonych, że ten szalony plan może wypalić, Mendez wyleciał do Teheranu. Nawet jego żona nie wiedziała, że podjął się niezwykle niebezpiecznej misji.

25 stycznia 1980 roku Mendez po raz pierwszy spotkał się z grupa Amerykanów ukrywających się w ambasadzie Kanady w Teheranie. Oni sami nie wierzyli w powodzenie planu ucieczki. Legitymując się kanadyjskimi paszportami, cala grupa miała najpierw odwiedzić kilka filmowych lokalizacji, a dopiero potem udać się na lotnisko i wylecieć z kraju. Przez kilka dni Amerykanie intensywnie uczyli się nowych ról i nazwisk.

Film Bena Afflecka znakomicie oddaje napięcie i realia Teheranu Ajatollahów. Sam reżyser wcielając się w role agenta CIA jest niezwykle przekonywujący. Nie ma w nim brawury ani bezczelności Jamesa Bonda. Mendez jawi się nam jako wrażliwy i odpowiedzialny człowiek, który świadomy jest podejmowanego ryzyka i ceny, jaką może zapłacić w razie wpadki. Przez ostatnie 15 minut filmu widzowie siedzą  na samej krawędzi fotela i wstrzymują oddech.

RMF/BBC