Tegoroczna gala rozdania Oscarów była atrakcyjniejsza niż uroczystości z poprzednich lat - orzekli komentatorzy. Bez wątpienia oscarową noc urozmaiciło pojawienie się na czerwonym dywanie Sachy Barona Cohena. Komik, który promuje swój nowy filmowy projekt "Dyktator", przybył na ceremonię w… mundurze, który - według agencji AP - sprawiał wrażenie "parodii ubioru Muammara Kaddafiego".
Cohen miał też przyprawioną długą sztuczną brodę, a towarzyszyły mu - jak do niedawna Kaddafiemu - młode dziewczyny-ochroniarki w mundurach i beretach.
Nie tylko strój Cohena wzbudził jednak zaskoczenie. Słynny komik rozsypał przed wejściem na uroczystość… "prochy Kim Dzong Ila".
Przed oscarową galą pojawiły się pogłoski, że Brytyjczyk, który jest członkiem Amerykańskiej Akademii Filmowej, nie będzie miał wstępu na uroczystość. Plotkarski magazyn "Deadline.com" podał, że Akademia unieważniła jego bilety właśnie dlatego, że zapowiedział pojawienie się na czerwonym dywanie w stroju bohatera swojego nowego filmu. Komedia opowiada o fikcyjnym dyktatorze z Bliskiego Wschodu, którego gra oczywiście sam Cohen. Jego bohater nosi biały paradny mundur z orderami, ciemne okulary, długą brodę i nakrycie głowy przypominające turbany talibów.
Plotki o cofnięciu Cohenowi biletów zdementował rzecznik Akademii Filmowej, ale nowojorski dziennik "Daily News" podał, nie jest jasne, czy komik zostanie wpuszczony, jeśli przyjdzie na galę w stroju dyktatora.
Cohen słynie z podobnych prowokacji. Na ceremonii rozdania nagród MTV Movie Awards "fruwał" w powietrzu w stroju bohatera-geja ze swojego filmu "Bruno" i wylądował na głowie znanego rapera Eminema.
Z kolei w 2007 roku Akademia nie zgodziła się, by Cohen wręczał nagrodę w jednej z kategorii ucharakteryzowany na tytułowego bohatera innego swego filmu "Borat". Brytyjczyk zrezygnował wtedy z udziału w uroczystości.