Barcelona czy Manchester United? Już dzisiaj wieczorem okaże się, która z tych drużyn zdobędzie piłkarski Puchar Europy. Areną finału tegorocznej edycji Ligi Mistrzów będzie londyński stadion Wembley, a oprócz prestiżu stawką meczu są wielkie pieniądze.

Oba zespoły mają w dorobku po trzy Puchary Europy, którego historia sięga 1956 roku, a po dwa razy triumfowały już w istniejącej od 1992 roku Lidze Mistrzów. Rywalizowały ze sobą m.in. w finale przed dwoma laty, kiedy drużyna hiszpańska wygrała w Rzymie 2:0.

W drodze do Wembley w obecnej edycji LM "Czerwone Diabły" nie doznały porażki, a w 12 meczach straciły tylko cztery gole. Z kolei "Duma Katalonii", która przegrała pierwsze spotkanie w 1/8 finału z Arsenalem w Londynie, zdobyła aż 27 bramek, z czego 11 uzyskał najlepszy strzelec rozgrywek - Argentyńczyk Lionel Messi.

Pojedynek zespołów z Manchesteru i Barcelony to również rywalizacja dwóch trenerów - 69-letni Szkot Alex Ferguson wywalczył dotąd z "ManU" 27 trofeów, a łącznie z okresem pracy w Aberdeen ma ich 37. Z kolei 29 lat młodszy Josep Guardiola prowadzi mistrza Hiszpanii od trzech lat i w sobotę może sięgnąć po dziesiąty tytuł.

Mecz z trybun stadionu Wembley, który już po raz czwarty gościć będzie finał Pucharu Europy, zobaczy 86 tysięcy widzów. Finaliści otrzymali od UEFA dla swoich kibiców po 24 tysiące biletów.

Stawką spotkania będzie jednak nie tylko prestiż, ale i ogromne pieniądze. Z wyliczeń angielskiego specjalisty od marketingu sportowego Simona Chadwicka z Uniwersytetu w Coventry wynika, że triumfator może liczyć na łączne zyski w wysokości 180 mln dolarów, ale i do kasy pokonanego w finale trafi ponad 100 milionów. Poza tym każdy z piłkarzy Barcelony - w przypadku zwycięstwa - może liczyć na średnią premię w wysokości około 900 tys. dolarów, a "Czerwonych Diabłów" - około 500 tys.

Początek meczu - o godzinie 20:45. Arbitrem głównym będzie 35-letni Węgier Viktor Kassai.