Szef Państwowej Komisji Badania Wypadków Lotniczych Maciej Lasek twierdzi, że ujawnione przez wojskowych śledczych pomiary smoleńskiej brzozy nie negują ustaleń komisji Millera. „W raporcie podano wysokość uderzenia w brzozę, które doprowadziło do oderwania końcówki skrzydła, a nie wysokość przełamania drzewa” - tłumaczy.
Lasek podkreśla, że smoleńska brzoza była okorowana, bo skrzydło samolotu uderzyło w nią pod kątem. Nasi koledzy określili punkt zderzenia na wysokość 5,1 m. 666 cm, podane przez prokuraturę, to wysokość kikuta. Jestem sobie w stanie wyobrazić, że pierwsze miejsce kontaktu skrzydła z drzewem jest niżej niż miejsce przełamania - deklaruje. Dementuje też spekulacje mówiące o tym, że polscy eksperci przepisali do swojego raportu dane pochodzące od Rosjan.
Szef PKBWL powołując się na ustalenia komisji Millera podkreśla, że zderzenie z brzozą nie było przyczyną katastrofy smoleńskiej. Według niego, do wypadku doprowadziło zejście samolotu poniżej minimalnej wysokości oraz spóźnione rozpoczęcie procedury odejścia na drugi krąg.
W poniedziałek Naczelna Prokuratura Wojskowa podała, że brzoza, w którą 10 kwietnia 2010 r. uderzył samolot Tu-154M, została przełamana na wysokości około 6,66 m od podłoża. Tymczasem w opublikowanym w lipcu 2011 r. protokole z prac komisji badającej katastrofę, którą kierował ówczesny szef MSWiA Jerzy Miller, podano, że drzewo złamano na wysokości 5,1 m. Podobną wysokość - "około 5 metrów" - podaje też w swoim raporcie Międzypaństwowy Komitet Lotniczy (MAK).