Nie znam nikogo, kto mógłby ze mną konkurować w kategorii „fotograficzne porażki”. Marzenia o zdjęciach makro porzuciłem błyskawicznie. Równie szybko okazało się, że do fotoreportażu nie mam oka, a do pejzaży serca. Sprzęt zaczął przysiadać kurzem, zapał topniał z dnia na dzień… Na szczęście na mojej drodze pojawił się pewien kozioł.
Pierwszą osobą, którą miałem sfotografować w związku z nagraniem Matołkowego audiobooka okazał się być Krzysztof Globisz. Nieźle zaczynam. Żadnej rozgrzewki. Od razu z wysokiego "C"- pomyślałem. Przez następne kilka godzin chodziły mi po głowie rozmaite kadry, ustawienia i techniczne sztuczki, dzięki którym moi przyszli modele mogliby się pokazać z jak najlepszej strony...
Przyszedłem do redakcji kilka minut przed umówioną godziną. Dzwonią za Tobą - usłyszałem od koleżanki. W tym momencie oczami wyobraźni zobaczyłem wkurzonego szefa studia nagrań i zażenowanego Krzysztofa Globisza, który wykonał już swoje kwestie i czeka już tylko na moje przyjście... Biegnąc na dół próbowałem układać sobie w głowie jakieś wytłumaczenie. Byłem przekonany, że nie będzie miło.
Kiedy wszedłem do studia, okazało się, że nie jest tak źle. Pan Globisz jeszcze nagrywał, a ja mogłem się spokojnie przygotować.
Nasz Twardowski okazał się być prawdziwym wulkanem energii. Kiedy przez szybę podpatrywałem jego pracę nad tekstem, byłem pod wielkim wrażenie tego, jak bardzo wszedł w swoją rolę. Gdybym zamknął oczy, pewnie mógłbym uwierzyć, że siedzę w karczmie rodem z "Pana Tadeusza" i słucham szlachcica ze swadą opowiadającego o swoich przygodach...
W końcu nadeszła chwila prawdy. Z Koziołkiem pod pachą wchodzę do studia i zaczynamy mikrosesję. Trwała może pięć minut, ale to wystarczyło, by nasz Twardowski zaimprowizował mały spektakl. Czego tam nie było! Sympatyczny szlachcic gawędził sobie z Koziołkiem jak ze starym przyjacielem, a już po chwili rzucał w jego kierunku spojrzenia, których trudno było się nie przestraszyć. Koziołek jednak, jak to Koziołek: ani be, ani me...Na szczęście okazało się, że gniewne miny były tylko żartem i już po chwili obaj moi modele w przyjacielskim uścisku pozowali przy mikrofonie.
Przy drugiej sesji z Koziołkiem nie było już czasu na zastanowienie i drobiazgowe szkicowanie w głowie najlepszych kadrów. Jerzy Dudek jest w studiu - usłyszałem od szefowej. Nie miałem nawet przy sobie własnego sprzętu, więc szybko chwyciłem leżący w newsroomie aparat i pobiegłem na dół.
Kiedy wszedłem do studia, legendarny bramkarz nie krył zaskoczenia. Nie chodziło mnie czy malutką cyfróweczkę, którą miałem go fotografować, ale o Matołka. Myślałem, że to ktoś przyjdzie przebrany za Koziołka - stwierdził, gdy zobaczył wniesioną przeze mnie maskotkę. Mimo to ze znaną z boiska pewnością zajął swoją pozycję i przystąpiliśmy do pracy. Chociaż nigdy nie byłem przesadnie zdolnym amatorem futbolu, znalazłem się w sytuacji jeden na jeden z byłym bramkarzem Realu Madryt. Co prawda nie powtórzył kultowego "Dudek Dance", ale i tak - co widać na zdjęciach - zaprezentował się wyśmienicie.
Gdyby Marian Dziędziel nie istniał, należałoby go wymyślić - to chyba najlepszy wniosek, który przyszedł mi do głowy po trzeciej wizycie w studiu nagrań RMF FM związanej z przygotowaniem Matołkowego audiobooka.
Gdy dowiedziałem się, że w naszej akcji bierze udział jeden z najbardziej charakterystycznych aktorów znanych z filmów Wojciecha Smarzowskiego, w mojej głowie pojawiło się jedno pytanie: Kogo zagra? Był niezapomnianym Wojnarem w "Weselu" i Dziabasem w "Domu Złym". Doskonale pamiętam go ze świetnego serialu "Glina", gdzie wcielił się w rolę emerytowanego policjanta Banasia. Kim będzie u nas? - zastanawiałem się. Gdy już dowiedziałem się, kogo zagra, pomyślałem, że kolejny raz został świetnie obsadzony. Później doszło do mnie, że sam nigdy nie wpadłbym na to, że właśnie on może dostać rolę niedźwiedzia.
Niedźwiedź grany przez pana Dziędziela to niedźwiedź nie byle jaki. Nie jest to miś z Krupówek albo inny słodziutki zwierzaczek, tylko poważny niedźwiedź lekarz. Wielu znanych nam ludzkich medyków mogłoby się od niego uczyć, bo diagnozy stawia szybkie i jednoznaczne. Dam Ci coś na przeczyszczenie - proponuje Matołkowi w naszym audiobooku. Usłyszeć to zdanie wypowiedziane głosem Mariana Dziędziela - bezcenne. Być świadkiem nagrywania kolejnych dubli, wariantów tego zdania wypowiadanych z różną siłą i intonacją - to już po prostu zaszczyt i uczta dla uszu.
Fotografowanie kogoś takiego jak Marian Dziędziel to czysta przyjemność, rzecz, którą można by robić godzinami. Na zdjęciach z Koziołkiem pokazał twarz inną od tej, którą znamy z jego najsłynniejszych ról - uśmiechniętą, przyjazną, pełną dobrych emocji. Pozostaje mieć nadzieje, że Wojciech Smarzowski weźmie to pod uwagę przy pracy nad kolejnymi filmami.
Po wyjściu ze studia z Koziołkiem pod pachą przypadkiem natknąłem się na przesympatyczną koleżankę-serwisantkę idącą właśnie na dyżur. Od dawna myślałem sobie, że powinienem ją jakoś zaskoczyć, ale nigdy nie planowałem, że zrobię to akurat w ten sposób... Chcąc uniknąć oskarżeń o totalne zdziecinnienie zacząłem jej tłumaczyć, skąd wracam i o co chodzi. Grzeczna jest, więc przytaknęła i powiedziała, że rozumie. Ale od tamtej pory jakoś inaczej na mnie patrzy...