Od kilkunastu dni władze Korei Północnej zaostrzają retorykę i przekonują świat o tym, że w każdej chwili mogą rozpętać wojnę. Czy i w jakim stopniu deklaracje Phenianu należy brać poważnie? Eksperci różnią się w ocenach zarówno prawdopodobieństwa samego ataku jak i tego, co może być najgroźniejsza bronią w ręku Kim Dzong Una.

Od kilku tygodni retoryka Phenianu staje się coraz bardziej wojownicza. Tak prowokacyjne groźby nie padły ze strony reżimu od 60 lat - ocenia profesor Waldemar J. Dziak, kierownik Zakładu Azji i Pacyfiku Instytutu Studiów Politycznych PAN.  Przy takim poziomie napięcia i wzajemnej nieufności Seulu, Waszyngtonu i Phenianu całkiem przypadkowy incydent może wywołać pożar" - podkreśla. Podobnego zdania są eksperci z brytyjskiego "The Economist". Wydaje się, że Kim nakręcił wojenną retorykę do takiego poziomu, że trudno mu teraz będzie siedzieć z założonymi rękami i nie wykonać następnego ruchu - przekonują. Sugerują też, że następca Kim Dzong Ila może w najbliższych dniach zdecydować się na kolejny test nuklearny lub wystrzelenie następnej rakiety.

W pierwszych dniach kwietnia władze Korei Północnej poinformowały o zatwierdzeniu ataku nuklearnego na Stany Zjednoczone. Wielokrotnie sugerowały też, że mogą skierować swoje siły na zamorskie bazy wojskowe USA. Ile w tych deklaracjach prawdy, a ile propagandy czy politycznego szantażu? Specjaliści twierdzą, że Phenian nie ma środków przenoszenia głowic nuklearnych, które mogłyby dosięgnąć kontynentalnego terytorium USA. Podkreślają jednak, że amerykańskie bazy w regionie Pacyfiku są w zasięgu rakiet Korei Płn. Mimo to profesor Dziak uważa, że groźby Phenianu dotyczące ataku na cele amerykańskie "są jedynie pustą propagandą". Jego zdaniem Kim Dzong Un nie myśli o realnym konflikcie, ale umacnia swą pozycję wobec ponadmilionowej armii, tworząc klimat zagrożenia i wojennej mobilizacji. Podobnego zdania jest Bogdan Góralczyk z Centrum Europejskiego UW. Kim ma 29 czy 30 lat, otoczony jest 70 i 80-latkami. Musi udowodnić, że jest lepszy od tych staruszków. Dlatego mamy taką eskalację napięć - przekonuje. To będzie trwało, bo służy umocnieniu władzy północnokoreańskiego przywódcy - dodaje.

Niektórzy badacze uważają, że koreański atak na bazy wojskowe USA mógłby doprowadzić do politycznego przewrotu w Phenianie. Nie wykluczone, że zakończyłby nawet rządy reżimu dynastii Kimów. Jednak gdy wywiad USA przedstawił ostatnio Kongresowi raport na temat globalnych zagrożeń, zawarto w nim opinię, że "Korea Płn. użyłaby broni nuklearnej przeciw siłom USA lub ich sojusznikom, aby Kim mógł zachować władzę". Nie wiemy jednak, co z punku widzenia Północy stanowiłoby wystarczające zagrożenie dla reżimu - przyznali autorzy analizy.

Specjaliści z magazynu "Foreign Policy" przypominają, że dyplomacja oparta na groźbach i szantażach to znak rozpoznawczy Phenianu już od ponad pół wieku. Paradoksalnie, kolejne prowokacje nie były jak dotąd zapowiedzią ataków, lecz próbą zmuszenia Zachodu do podjęcia i udzielenia pogrążonemu w zapaści krajowi pomocy humanitarnej. W latach 1989-2010 USA 33 razy zapewniały oficjalnie Koreę Płn. o woli podjęcia konstruktywnych negocjacji - przypomina "FP". Reżim otrzymywał też od Ameryki pomoc żywnościową i ekonomiczną. Analitycy podkreślają, że administracja George'a Busha opierała kontakty z Phenianem na błędnym założeniu. Jej przedstawiciele uważali, że atomowe ambicje reżimu Kimów biorą się z poczucia izolacji i zagrożenia masowym głodem. Takie podejście okazało się chybione. Phenian przyjmował pomoc, ignorował sankcje i kontynuował rozwój programu nuklearnego - pisze "FP".

Co zrobi Południe?

Analitykom spędza sen z powiek również kwestia tego, jak w obliczu agresji ze strony Północy zachowają się władze Korei Południowej. Amerykańska Rada ds. Stosunków Zagranicznych (CFR) ocenia, że napięcie na Półwyspie Koreańskim osiągnęło taki poziom, że Seul nie będzie mógł zignorować żadnej prowokacji ze strony Północy. Seul manifestuje teraz "ponurą determinację, by odpowiedzieć siłą na groźby Phenianu" - piszą eksperci CFR. Waszyngton demonstruje determinację, by stanąć w obronie Korei Płd. Nie chce dopuścić do sytuacji, w której przywódcom w Seulu puszczą nerwy, toteż na początku tygodnia zawarł z Koreą Płd. porozumienia dotyczące wspólnych działań na wypadek poważnych prowokacji Północy - pisze "FP".

Profesor Dziak przypomina, że upokorzeni brakiem reakcji na poprzednie prowokacje Phenianu południowokoreańscy generałowie wyczekują szansy na odwet. Przypomina jednak, że najpoważniejszym zagrożeniem ze strony Korei Płn., zarówno dla USA, jak i dla społeczności międzynarodowej, nie jest na razie widmo ataku nuklearnego. Twierdzi, że zdecydowanie groźniejsze może być udostępnienie przez nią wyrafinowanej broni lub technologii jej produkcji organizacjom terrorystycznym, działającym w dowolnym regionie świata.

(mn)