Białoruś oskarża polskie władze o złamanie umowy dotyczącej utrzymania w tajemnicy operacji uwolnienia trzech działaczek Związku Polaków na Białorusi. Przekonuje też, że zwolnienie Polek z aresztu to gest dobrej woli i odbyło się bez żadnych warunków.

W Mińsku zakończyła się właśnie konferencja dotycząca ostatnich wydarzeń na Białorusi, które poruszyły międzynarodową opinię publiczną.

Jednym z tematów było uwolnienie polskich aktywistek - Ireny Biernackiej, Marii Tiszkowskiej i Anny Paniszewy. Za całą operacją mają stać służby specjalne, a nie polskie MSZ. Inicjatywa - według szefa białoruskiego komitetu śledczego Dzmitryja Hary - miała przyjść od polskiej Agencji Wywiadu. Szczegóły ustalała z KGB. Konsul generalny w ostatnim etapie miał przedstawić propozycje wyjazdu aresztowanym.

Co szokuje - Białorusini opublikowali film nagrany ukrytą kamerą z rozmów aktywistek Związku Polaków na Białorusi z polskim konsulem.

Hara, komentując nagrania, które najprawdopodobniej zostały zarejestrowane oraz opublikowane bez wiedzy i zgody polskiego dyplomaty, przekonywał, że wyjazd z Białorusi "nie był przymusowy", a aktywistkom nie stawiano żadnych warunków i że - jakoby - mają tego dowodzić nagrania rozmów z konsulem.

Polski konsul w czasie rozmów z aresztowanymi Polkami nie mówi tego wprost, ale z jego słów i z kontekstu można wywnioskować, iż kwestia pozostania na wolności na Białorusi nie wchodzi w grę. Funkcjonujemy w takich okolicznościach, w jakich funkcjonujemy. Jestem gotowa. Po prostu teraz chcę stąd wyjść - powiedziała jedna z kobiet. Niech pani się zastanowi - mówi konsul w czasie jednej z rozmów. Wskazuje też, że "sytuacja jest delikatna", a także, że "strona polska stara się pomóc i znaleźć wyjście z tej sytuacji, żeby to w jakiś sposób zmienić".

Potem puszczono film pokazujący nagrania z samochodów, którymi kobiety były wiezione na polską granicę, a także - z samego przejścia granicznego. Wyjechały całkowicie dobrowolnie - twierdzi Hara, natomiast Warszawa wykorzystuje to politycznie - dodał.

"Demonstracyjna i umyślna odmowa Polski utrzymania zasad poufności stawia pod uzasadnionym znakiem zapytania wyrażone wcześniej zainteresowanie wyjazdem dwojga pozostałych figurantów" - mówił prokurator o Andżelice Borys oraz Andrzeje Poczobucie.

Hołd dla Łukaszenki

Jak zauważa reporter RMF FM Krzysztof Zasada, pod znakiem zapytania stoi wiarygodność tej konferencji, w której udział chwilę potem wziął udział zatrzymany opozycjonista Raman Pratasiewicz.

Spektakularnie zatrzymany przez białoruskie służby - na pokładzie samolotu Ryanair, zmuszonego do lądowania w Mińsku - dziennikarz złożył swoisty hołd Łukaszence, skrytykował Swiatłanę Cichanouską i apelował do swych kolegów, by nie rozsiewali "fake-newsów".

Pratasiewicz był pełen energii, uśmiechnięty i nie tracił rezonu, gdy mówił: "Wiem za co muszę ponieść odpowiedzialność". Pierwsze zaskoczenie? - odniósł się do ran na swych nadgarstkach. To od opasek zaciskowych, które założyli mu w samolocie funkcjonariusze. Pratasiewicz stwierdził, że funkcjonariusze byli zaskoczeni zatrzymaniem i nie mieli kajdanek. Mówił, że nikt go nie bił.

Dziennikarze w trakcie konferencji mówili, że mu nie wierzą, a Pratasiewicz parł dalej: Nie będę politycznym zwolennikiem prezydenta, ale szczerze go szanuję za to, że jako człowiek wytrzymał te wszystkie naciski, które zaczęły się latem i trwają do dziś.

ZOBACZ RÓWNIEŻ: Żona Andrzeja Poczobuta: Dostał propozycję, na którą się nie zgodził

Opracowanie: