Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego próbuje ustalić tożsamość funkcjonariuszy białoruskiego OMON-u i milicji, którzy torturowali trzech Polaków zatrzymanych w Mińsku tuż po wyborach prezydenckich z 9 sierpnia. Jak nieoficjalnie dowiedział się dziennikarz RMF FM Patryk Michalski, w ramach indywidualnych poszukiwań ustalaniem szczegółowych danych funkcjonariuszy zajmują się również sami zatrzymani przez białoruskie formacje siłowe - i zdołali już ustalić tożsamość jednej z milicjantek, która miała wykazać się szczególną brutalnością.
Przypomnijmy: przed dwoma dniami dziennikarze RMF FM ujawnili, że śledztwo ws. bezprawnego pozbawienia Polaków wolności ze szczególnym udręczeniem zostało wszczęte przez Prokuraturę Krajową po zawiadomieniu pełnomocnika zatrzymanych mężczyzn, mec. Tomasza Wilińskiego.
Teraz zatrzymani na Białorusi zaangażowali się w ustalanie danych funkcjonariuszy OMON-u i milicji, którzy ich torturowali, a zebrane przez grupę dowody mogą pomóc śledczym.
Jak nieoficjalnie ustalił Patryk Michalski, grupa zatrzymanych zdołała na własną rękę, dzięki nieformalnej współpracy, ustalić tożsamość jednej z funkcjonariuszek milicji, która miała być szczególnie brutalna, również wobec Polaków. Kobieta miała bić zatrzymanych kijem bejsbolowym.
Według ustaleń grupy, to 27-letnia milicjantka Karyna, dość niska i drobna kobieta, która w mediach społecznościowych chwali się m.in. zdjęciami z rodziną.
Torturowani przez białoruskie służby - w tym trzej Polacy - liczą, że funkcjonariusze białoruskiego reżimu odpowiedzą kiedyś za swoją brutalność.
Zatrzymani Polacy - Kacper, Witold i Roland - byli bici do utraty przytomności. Mieli liczne obrażenia: m.in. urazy głowy, stawów kolanowych, nadgarstków, żeber i brzucha.
Przypomnijmy, wśród zatrzymanych na Białorusi Polaków byli Witold Dobrowolski i Kacper Sienicki. Do kraju wrócili 14 sierpnia, z mińskiego aresztu wypuszczono ich dzięki interwencji polskiego MSZ-etu i polskiej ambasady na Białorusi.
Jak relacjonowali zatrzymani, zostali porwani przez OMON z ulicy w centrum Mińska. Wspomnieli, że bicie zaczęło się już w więźniarce, ale był to jedynie prolog kilkunastogodzinnego piekła.
"Zabrano nas na komisariat, a potem trzymano w piwnicy sali gimnastycznej. Tam zaczęły się katowania. Możemy to wprost nazwać torturami, które trwały ponad 15 godzin. Oprócz nas było tam około kilkuset osób, ciągle kogoś wprowadzano i wyprowadzano. Myślę, że na spokojnie przewinęło się przez to miejsce tysiąc osób" - opowiadał dziennikarzom na stołecznym lotnisku Chopina Kacper Sienicki.
Obaj mężczyźni zwracali uwagę, że ich polskie pochodzenie było powodem dodatkowych represji: "Często z funkcjonariuszy wychodziły ich osobiste antypatie związane z naszym pochodzeniem. Nasze wszelkie prośby były wyśmiewane. Chęć uzyskania pomocy konsula nie miała racji bytu, była wyśmiewana".
Jak wspominali, od razu po przybyciu na komisariat zostali położeni twarzami do ziemi i grożono im, że zostaną im wybite "wszystkie zęby".
"Tak robiła pierwsza zmiana, z kolei druga zmiana funkcjonariuszy kazała nam stać kilka godzin twarzami do ściany. Trzecia zaś kazała nam klęczeć z czołem do ziemi. Mieliśmy ręce skute za plecami, trzymanie nas w takich pozach było formą tortur. Jak się prosiło o wodę, było się bitym pałkami, przy każdym przesłuchaniu i sporządzaniu protokołu też było się bitym" - relacjonowali.
Po ponad dobie zatrzymani Polacy zostali przewiezieni do więzienia. Do tego momentu - jak opowiadali - nie spali i poddawano ich psychicznym torturom, nie wiedzieli, jakie mają prawa, a ich prośby o cokolwiek wyśmiewano.
"W więzieniu były już lepsze warunki. Dostawaliśmy trzy posiłki dziennie, była toaleta, była woda. W areszcie można było o tym tylko pomarzyć. Cele były jednak całkowicie przepełnione. Tam, gdzie było sześć łóżek, spały dwadzieścia cztery osoby. Ale okres pobytu w więzieniu był najlepszym okresem, już nie byliśmy bici i panowała duża solidarność, wszyscy byliśmy w tym samym położeniu" - wspominali polscy studenci.
W rozmowie z dziennikarzami potwierdzili, że poddawano ich propagandowej indoktrynacji.
"Udzielano nam lekcji na sali gimnastycznej i komisariacie. Pytano nas, kto jest prawdziwym prezydentem Białorusi i najlepszym prezydentem świata: na oba pytania należało jednogłośnie odpowiedzieć, że Alaksandr Łukaszenka" - opowiadali.
Ostatecznie Polacy zostali wypuszczeni po 72 godzinach, ponieważ wtedy kończył się okres ich aresztowania i policja nie mogła ich dłużej przetrzymywać.