Do sądu w Gdańsku dotarł akt oskarżenia w sprawie Amber Gold. Śledczy zarzucają w nim Marcinowi P. i jego żonie Katarzynie P. – byłym szefom spółki - łącznie 14 przestępstw, w tym wyłudzenia na wielką skalę w związku z prowadzeniem działalności parabankowej. Grozi im za to do 15 lat więzienia.

Marcin P. - dziś 30-latek - jest oskarżony także między innymi o pranie brudnych pieniędzy. To nie najpoważniejszy, ale najnowszy z zarzutów, przedstawiony mu w ostatnich tygodniach śledztwa. Śledczy opisują w nim to, co stało się z ponad 800 milionami złotych wpłaconymi do Amber Gold przez kilkanaście tysięcy klientów. Tylko około 10 milionów zostało rzeczywiście zainwestowane w złoto. Właśnie inwestycja w kruszec była tym, na co zgadzali się klienci, którzy zaufali Amber Gold.

Szastanie pieniędzmi klientów

Reszta środków była wielokrotnie przelewana na różne konta bankowe, tak by ukryć pochodzenie tych pieniędzy. Miały one zostać wydane na rozkręcanie kolejnych spółek działających pod szyldem Amber Gold, zakupy nieruchomości, kampanie reklamowe spółki, remonty różnych biur firmy oraz na działalność OLT Express. Chodzi o linie lotnicze, które upadły w lipcu 2012 roku po zaledwie kilku miesiącach aktywnej działalności na polskim niebie. Amber Gold, które wpompowało w OLT Express 300 milionów złotych, zaczęło zamykać swoje biura niespełna trzy tygodnie później.

To tylko jeden z licznych wątków najgłośniejszej, polskiej afery finansowej ostatnich lat. Sama treść zarzutów przedstawionych małżeństwu P. mieści się na 3 tysiącach stron. Cały akt oskarżenia to już prawie 9 tysięcy kart. Akta całego śledztwa liczą aż 16 tysięcy tomów. O skali sprawy najlepiej świadczy fakt, że Prokuratura Okręgowa w Łodzi, która prowadziła śledztwo musiała wynająć ciężarówkę i zewnętrzną firmą transportową, która ma dostarczyć akta śledztwa do sądu w Gdańska, gdzie ma toczyć się proces w tej sprawie.

Przepisy, które mogą wywrócić śledztwo

Nie można jednak wykluczyć tego, że akt oskarżenia, który trafił do Gdańska, wróci wkrótce do śledczych z Łodzi. Obawiam się, że gdański sąd będzie chciał uniknąć poprowadzenia tej sprawy - mówi RMF FM adwokat Michał Komorowski z kancelarii Gilarski Komorowski Krakowski w Gdańsku. Od niedawna jest on obrońcą z urzędu eksprezesa Amber Gold. Jak przyznaje, ma i techniczne i merytoryczne wątpliwości. O tych drugich kategorycznie nie chce mówić, zasłaniając się tajemnicą adwokacką. Można jedynie przypuszczać, że w aktach sprawy są luki, które mogą wzbudzić wątpliwości sądu i być przyczyną zwrócenia aktu oskarżenia prokuraturze.

Obawa jest związana raczej z tym, czy sąd przyjmie tę skargę w takim kształcie, w jakim ona została sformułowana. Jeżeli sąd z jakichkolwiek powodów nie przyjąłby sprawy to niestety samo postępowanie przygotowawcze - w związku ze zmianą przepisów - przedłużyłoby się. Sądzę, że co najmniej o rok  - mówi Komorowski. Chodzi o wchodzące od lipca przepisy, które marginalizują rolę sędziego w samym procesie, zmieniając go w pojedynek między prokuratorem a obroną. Zwrócenie aktu oskarżenia oznaczałoby zapewne konieczność przeformułowania tego dokumentu, a także konieczność innego usystematyzowania akt całej sprawy. Wątpliwości dotyczą także obszerności całego materiału. Sąd najpewniej będzie potrzebował kilku miesięcy, by się z nim zapoznać. Zdaniem Komorowskiego to może oznaczać, że termin pierwszej rozprawy poznamy dopiero w przyszłym roku.

Wielki proces, wielkie wyzwanie

Wątpliwości nie znikają jednak nawet przy założeniu, że gdański sąd nie będzie miał uwag co do aktu oskarżenia i wyznaczy termin pierwszej rozprawy. To jest chyba największy proces jaki w ogóle będzie się toczył w Polsce. Na pewno przed sądem - którykolwiek będzie rozpoznawał tę sprawę - stanie wyzwanie organizacyjne. Sąd może skorzystać z pewnych instrumentów - ograniczyć liczbę osób na widowni, może w pewien sposób dzielić przesłuchiwanie świadków - ale na pewno będzie ten proces musiał toczyć się w warunkach, które zapewniają zagwarantowanie praw wszystkim stronom. W tym i pokrzywdzonym. A pokrzywdzeni maja prawo wziąć udział w tej rozprawie - mówi Komorowski. Do tego doliczyć trzeba między innymi ewentualnych pełnomocników pokrzywdzonych czy dziennikarzy.

O to, czy rozważono już tego typu kwestie, czy jest odpowiednia sala w budynkach sądu czy też będzie trzeba wynajmować pomieszczenie gdzie indziej, pytaliśmy wczoraj w gdańskim sądzie. Trudno snuć jakieś przypuszczenia, zanim sprawa trafi do sądu - odpowiedział wymijająco Tomasz Adamski, rzecznik Sądu Okręgowego w Gdańsku. Więcej wiadomo o samym przyjęciu transportu dokumentów z Łodzi. Wiadomo, że obsługę Biura Podawczego wspierać mają w tej procedurze pracownicy techniczni i biurowi sądu. Akta trafią też w specjalnie wyznaczone w tym celu miejsce.

Przygotowaliśmy trzy pomieszczenia wyposażone w szafy biurowe, biurka i komputery, co ma umożliwić pracę z aktami w miejscu ich przechowywania. Po wpływie akta trafią do Przewodniczącego Wydziału Karnego, który przydzieli sprawę sędziemu. Sprawy tego typu rozpoznawane są co do zasady w składzie jednoosobowym, ale mogą być też rozpoznawane w składzie trzyosobowym zawodowym, z uwagi na szczególną zawiłość - informuje Adamski. Na decyzję w tej kwestii będzie trzeba jednak poczekać. Sama przyjmowanie ogromu dokumentów z Łodzi ma potrwać co najmniej kilka godzin.

(mn)