Irak rządzony przez Saddama Husajna był obok Iranu i Korei Północnej największym wrogiem Stanów Zjednoczonych. Inwazja, która rozpoczęła się 3 lata temu, miała w miarę szybko doprowadzić do zaprowadzenia tam demokracji. O ile jednak Saddama odsunięto od władzy i schwytano, o tyle sam kraj wciąż pozostaje areną krwawych walk i przypomina Amerykanom o konsekwencjach 11 września.
George Bush, decydując się na atak na Irak, twierdził, że reżim Husajna dysponuje bronią masowego rażenia i wspiera al-Kaidę, odpowiedzialną m.in. za ataki z 11 września. Argumenty te jednak nie przekonały już tak szerokiej ławy krajów, jak w przypadku Afganistanu półtora roku wcześniej. Inwazja nad Tygrysem i Eufratem odbyła się bez mandatu Rady Bezpieczeństwa ONZ.
Co więcej, w miarę trwania operacji pojawiają się kolejne raporty, które dowodzą, że argumenty te były dalekie od prawdy, jeśli nie całkowicie fałszywe.
Atak rozpoczął się 20 marca 2003 roku. W ciągu trzech tygodni wojska koalicji dotarły do Bagdadu i obaliły rządzącego dyktatora. Jak się jednak potem okazało, był to dopiero początek wojny, która de facto trwa do dziś, a nosi mylącą nieco nazwę „misji stabilizacyjnej”.
Zbrojny ruch oporu, silnie związany z działającą na terenie kraju al-Kaidą, nie ustaje w atakach zarówno na wojskowych koalicji, jak i na rekrutujące się spośród Irakijczyków narodowe siły bezpieczeństwa, a także cywili. Od chwili rozpoczęcia wojny w Iraku zginęło już ponad 2,5 tysiąca amerykańskich żołnierzy, ponad 100 wojskowych z innych krajów oraz prawdopodobnie kilkadziesiąt tysięcy Irakijczyków.
Spokoju nie przyniosło ani schwytanie w grudniu 2003 roku Saddama Husajna, ani ujęcie w czerwcu tego roku Abu Musaby al-Zarkawiego, uważanego za przywódcę al-Kaidy w Iraku, ani ubiegłoroczne wybory, w wyniku których powołano demokratyczny rząd premiera Nura al-Malikiego.
O wiele dłuższa jest lista porażek. Irak zdaje się nieuchronnie zmierzać w kierunku wojny domowej. Nad Tygrysem i Eufratem wciąż leje się krew – doniesienia o kolejnych zamachach, przeprowadzanych najczęściej w zatłoczonych miejscach miast, stały się codziennością w serwisach medialnych. Tylko w ciągu ostatnich dwóch miesięcy w samym Bagdadzie zginęło prawie 3,5 tysiąca ludzi.
Spirala przemocy nie ustaje, wciąż nie wiadomo też, kiedy siły międzynarodowe opuszczą Irak. W związku z tym trudno oszacować, jaki będzie koszt operacji. Według analiz centrum badań amerykańskiego Kongresu, mówi się o wydatkach rzędu ponad 800 mld dolarów. Ostatnio także wzrosła liczebność sił w Iraku – teraz jest tam około 145 tysięcy żołnierzy.
Inna sprawa to wciąż żywe protesty przeciwko obecności wojsk koalicyjnych w Iraku. W każdym z krajów, który zdecydował się wysłać tam swoje wojska, istnieje grupa opozycyjna wobec tej decyzji. W Stanach Zjednoczonych najgłośniej powrotu żołnierzy do Ameryki dopominają się demokraci, którzy wykorzystują społeczne niezadowolenie jako wsparcie w czasie kampanii wyborczej.
Głośne są również organizacje dalekie od polityki, ale często równie głośne. Za Oceanem przykładem są „Babcie przeciwko wojnie”. O tej malowniczej organizacji opowiada Jan Mikruta:
W Wielkiej Brytanii natomiast powstała nowa partia o nazwie „Spectre” czyli widmo. Należą do niej głównie członkowie rodzin żołnierzy poległych w Iraku. Założyciel partii, Reg Keys zapowiada, że w najbliższych wyborach partia zamierza wystawić 70 kandydatów w kluczowych dla niej okręgach wyborczych. Nam chodzi o zwykłą ludzką odpowiedzialność tych, którzy opowiadali się za wojną. Traktujemy to poważnie, wystawiamy kandydatów i zapewniam – będziemy prowadzić szeroką kampanię - deklaruje. Wszystko po to, by usunąć z parlamentu tych, którzy opowiadali się za przystąpieniem do wojny w Iraku.
Inny negatywny dla USA skutek wojny w Iraku to pogorszenie stosunków z wieloma krajami. Widać to przede wszystkim na przykładzie Rosji i Chin, które zgodnie sabotują amerykańskie inicjatywy na forum Rady Bezpieczeństwa ONZ. A ta ostatnio bardzo często zajmuje się kwestią programu nuklearnego, realizowanego przez Iran.
Sprawą niewątpliwie korzystną, aczkolwiek odległą już od wojny z terroryzmem, są zyski z kontraktów na odbudowę Iraku. Londyńska prasa wyliczyła, że tylko w ciągu ostatnich 3 lat do maja tego roku brytyjskie firmy zarobiły w ten sposób ponad miliard funtów.
Nikt nie potrafi powiedzieć, jak wysokie zyski mają z irackich kontraktów firmy w Polsce. Wiadomo tylko, że Bumar może zarobić tam kilkadziesiąt milionów dolarów. To znacznie mniej, niż wspierane przez rządy firmy amerykańskie czy brytyjskie. Posłuchaj analizy Michała Zielińskiego:
Obecnie w Iraku stacjonuje półtora tysiąca polskich żołnierzy. W marcu kontyngent ma być zmniejszony do 900 wojskowych. Zmieniona ma być także jego funkcja – teraz żołnierze mają się zajmować doradztwem i szkoleniem Irakijczyków. Nad Tygrysem i Eufratem polscy żołnierze zdobywają cenne doświadczenie, które stawia ich na równi z najlepszymi armiami świata. Jednak korzyści z polskiej obecności w Iraku miało być dużo więcej. W obietnicach wielkich zysków celowali politycy. Posłuchaj relacji Przemysława Marca: