Wczoraj prokurator generalny skierował do Sejmu kolejne dwa wnioski o uchylenie immunitetów poselskich. Jeden dotyczy posła PiS Łukasza Mejzy, drugi Ryszarda Wilka z Konfederacji. Oba są dość charakterystyczne i zwracające uwagę - każdy czymś innym.

Bez zaskoczeń, poza samą treścią wniosku

Jeśli chodzi o Łukasza Mejzę zaskoczenia raczej nie ma, chociaż nie dziwi tylko sam wniosek o uchylenie immunitetu. Chodzi w nim jednak nie o to, o czym wszyscy pewnie myślą, a więc o naciągactwo, którego miał się dopuszczać Łukasz Mejza. 

Powodem uchylenia immunitetu ma być zamiar postawienia mu przez prokuraturę łącznie 11 zarzutów. Jeden z nich dotyczy niedopełnienia obowiązków funkcjonariusza publicznego przy zgłoszeniach do Rejestru Korzyści - za co grozi do 3 lat więzienia, a pozostałych 10 - podania nieprawdy lub zatajenia prawdy w 7 poselskich i 3 ministerialnych oświadczeniach o stanie majątkowym. To jest zagrożone karą od pół roku do 8 lat więzienia. 

Banalne nie znaczy niekaralne

Sam poseł Mejza nazwał zarzuty dennymi i dmuchanymi, ponieważ dotyczą niewpisania w oświadczenia posiadanych pomieszczeń. Bodnarowcy atakują posłów za to, że rzekomo nie wpisali pomieszczeń - mówi. Ponieważ prokuratura nie widzi nawet powodu do przesłuchiwania posła w charakterze świadka, jego bagatelizujące zarzuty stanowisko można skomentować krótko - nieścisłości w oświadczeniach majątkowych Sławomira Nowaka także nie były przesadnie wielkie. 

Były też niejasne, a jednak skutkowały jego dymisją, a później odejściem z krajowej polityki. Poseł Mejza rozważa bodaj zrzeczenie się immunitetu i jest to najprostsza droga do wyjaśnienia wątpliwości, zwłaszcza, jeśli są tak denne i dmuchane.

Poseł Wilk siedzący na jezdni

Znacznie bardziej widowiskowe są zarzuty dotyczące posła Konfederacji Ryszarda Wilka. Są 3, a wszystkie dotyczą dość malowniczego wydarzenia, do którego doszło 10 maja w miejscowości Kamionka Mała w Małopolsce. 

Po 21 lokalna policja dostała zgłoszenie, że przejazd samochodów na jednej z tamtejszych dróg blokuje człowiek siedzący na jezdni. Policjanci pojechali na miejsce, zobaczyli, powąchali, bo to należało do ich obowiązków - i, jak mówią meldunki - od człowieka czuć było wyraźną woń alkoholu.

Funkcjonariusze wezwali siedzącego na jezdni człowieka do tego, żeby sobie poszedł, albo się chociaż przesiadł. Nie podziałało, bo jak oceniali wtedy świadkowie, siedzący na jezdni jegomość niespecjalnie nadawał się do chodzenia. A właściwie nie był w stanie samodzielnie wstać, o chodzeniu nawet nie mówiąc. 

Siedział, bo nie mógł wstać

Tak brzmiała pewnie robocza hipoteza śledczych; nie możesz chodzić - siedzisz... Tyle że na jezdni to niebezpieczne, nie tylko dla siedzącego, więc policjanci wzięli człowieka pod ręce, sprowadzili z jezdni, zaprowadzili do radiowozu i zaczęli pytać, kim jest itd. Wtedy dopiero wonny klient wyciągnął legitymację sejmową i okazało się, że to poseł Ryszard Wilk, niedawny kandydat na prezydenta Nowego Sącza, a potem europosła

I się zaczęło. Dokładnie, co się zaczęło i jak przebiegało, opisuje wniosek o uchylenie posłowi immunitetu, który niestety nie jest jawny. Marszałek Sejmu jednak, który go poznał, wrażenia z lektury opisał.

"No nieźle pan poseł nawywijał"

To już nawet nie jest ułańska fantazja - mówił Szymon Hołownia. Pan poseł, rozumiem, że później przeprosił policjantów za to, co do nich mówił, natomiast zapowiedzi, które formułował... No to jest trochę śmieszne a trochę straszne, co w tym wniosku czytamy. Nie wiem, ile trzeba mieć w sobie wchłoniętego, żeby się tak zachowywać... - podkreślił.

Jeśli wierzyć relacjom prasowym, pan poseł obszernie i z werwą wyjaśniał policjantom szczegóły ich pochodzenia, wszeteczne zachowania ich matek, niegodziwość zawodu, jaki wykonują, a także - co ich czeka, jeśli nie odstąpią od prowadzonych właśnie czynności. Poseł najogólniej żądał, żeby się od niego "..." - no, przestali mu się naprzykrzać, i zapowiadał, że generalnie powinni się spodziewać burzliwych, nieprzyjemnych następstw tego co robią itd.

Być może to zwyczajowe formuły wygłaszane w podobnych sytuacjach.

Pan poseł Wilk w ferworze składania wyjaśnień i przeróżnych oświadczeń przed funkcjonariuszami jednemu z nich zerwał pagon, poza naramiennikiem także kamerę nasobną. Tak czasem bywa w zwykły piątkowy wieczór, kiedy człowieka pochłonie dyskusja.

Ze względu na ochronę immunitetową poseł nie został zatrzymany (choć można to było zrobić "na gorącym uczynku" siedzenia na jezdni), ale zabrany do domu przez poinformowanych o incydencie bliskich.

Przeprosiny

Cokolwiek wchłonął poseł - po jakimś czasie wyparowało. Ryszard Wilk spotkał się kilka dni po zajściu z policjantami, którym naurągał za być może uratowanie mu życia. Kolejnych parę dni później, kiedy sprawa została ujawniona, zamieścił też oświadczenie na Facebook'u:

"Potwierdzam, że taka sytuacja miała miejsce. Stres i emocje zawsze znajdą jakieś ujście, ale nigdy nie powinny w taki sposób. Spotkałem się już z policjantami i wyjaśniliśmy sobie sprawy, przyjęli moje przeprosiny, natomiast sprawa zrobiła się medialna. Przepraszam Was wszystkich za powstałą sytuację. Szczegółów zdarzenia nie będę komentować. Mam nadzieję, że sytuacja nie będzie tego wymagać, ale nie zamierzam korzystać z żadnych przywilejów poselskich w tej sprawie".

Za groźby wymuszające odstąpienie od interwencji, znieważenie i naruszenie nietykalności cielesnej policjantów posłowi może grozić do 3 lat więzienia.

Trzymani za słowo

Wypada się spodziewać, że pan poseł Wilk podtrzyma to, co napisał i zrezygnuje z ochrony immunitetem. I że poseł Mejza także skorzysta z okazji udowodnienia przed sądem, jak bardzo prześladują go "bodnarowcy".

Jeśli któryś z nich z tej możliwości nie skorzysta, sama procedura uchylania immunitetu przez Sejm nie tylko będzie dla nich przykra, ale też da właśnie taki sam efekt.

Powstaje tylko pytanie, jakie wyroki w ich sprawach wydadzą sądy, bo to, co zrobi Sejm, nader łatwo przewidzieć.

Kolejne wnioski o uchylenie poselskich immunitetówPopołudnie Radia RMF24