Walka, bitwa, starcie, atak - takie słowa coraz częściej pojawiają się w wypowiedziach premiera Donalda Tuska i jego ministrów w czasie wojny z dopalaczami. Wojny wymagającej oczywiście prawdziwie wojennej retoryki…
Mylił się - i to bardzo - jeden z amerykańskich senatorów, gdy mówił, że pierwszą ofiarą wojny jest prawda. U nas jest nią bez wątpienia język. Język miłości, pokoju, szacunku i budowania. Gdy premier deklaruje: "zmobilizowaliśmy wszystkie służby państwowe", staje się jasne, że "działać trzeba w trybie nadzwyczajnym", a tryb nadzwyczajny wymaga ogłoszenia "stanu wyjątkowego", w trakcie którego trzeba "panów od dopalaczy dodusić ekonomiczne i finansowo". Duszeni panowie tracą zresztą w czasie wojny dużą część zdolności honorowych - działając bowiem "w sposób cyniczny i bezwzględny, niszcząc zdrowie młodych ludzi", stają się trucicielami i oszustami.
I choć "branża przystąpi do kontrataku", to obywatele mogą spać spokojnie, bo premier pracuje świątek, piątek, "wiele dni i nocy" i wierzy - a skoro wierzy, to oczywiście wierzy głęboko - że "mamy szansę wygrać tę batalię" i wtedy zapanuje pokój. Oczywiście aż do wypowiedzenia następnej wojny…