Poznaliśmy zaledwie kilka procent dna mórz i oceanów, a to ogromna kopalnia wiedzy naukowej i możliwości przemysłowych. Eksploracja morza jest trudna i kosztowna. Zmienić może to bezzałogowy podwodny dron, który do złudzenia przypomina morskie stworzenie. Pracuje nad nim od kilku lat krakowska firma. Z Michałem Lataczem z NOA Marine rozmawiała Marlena Chudzio.
Marlena Chudzio: Dron kojarzy się głównie z tym, co lata. W przypadku państwa urządzenia jest jednak inaczej. To dron podwodny.
Michał Latacz, NOA Marine: Słowo dron jest o tyle mylące, że często dron kojarzy się z pojazdem zdalnie sterowanym, powietrznym pojazdem bezzałogowy, który jest sterowany przez człowieka. Ten każe mu skręcać, lecieć w danym kierunku, patrzy na obraz, który dron przesyła i inne dane. Człowiek analizuje na bieżąco dane, które zbiera dron. NOA Marine zajmuje się rozwojem technologii oceanicznych opartych o podwodne pojazdy bezzałogowe, które są w stanie realizować zadania nawet pół roku bez ingerencji człowieka. To czyni je pojazdami autonomicznymi a nie zdalnie sterowanymi. Samodzielnie są w stanie podejmować decyzje o kolejnym ruchu i wykonać powierzone zadanie.
Używa pan określenia pojazd. Jednak to, nad czym państwo pracującą nie przypomina urządzenia tylko jakieś cybernetyczne stworzenie morskie.
To prawda. Nasz zespół bardzo mocno inspiruje się rozwiązaniami czerpanymi z przyrody. Naszą inspiracją są stworzenia, które w pewnym uproszczeniu możemy nazwać kalmarami. To są zwierzęta, które wykorzystują bardzo interesujący sposób poruszania się. Odtworzenie tej techniki nadaje pojazdom wodnym zupełnie nowych cech eksploatacyjnych - bardzo duży zasięg, bardzo wysoka wydajność energetyczna. To umożliwia rzadsze ładowanie tych pojazdów. Jesteśmy do tego pojazdu w stanie wbudować trzy razy więcej czujników, trzy razu więcej osprzętu niż do jego odpowiednika takiej samej długości, ale klasycznej budowie - czyli kadłub, śruby, napędy.
Do czego mógłby służyć taki pojazd? Skoro jest bezzałogowy to na wycieczkę nim nie pojedziemy.
Naszym celem jest stworzenie całkowicie bezzałogowej technologii obsługi inwestycji morskich oraz dozoru infrastruktury, która jest w morzu. Skorzystać na tym może kilka sektorów. Jednym z nich jest energetyka wiatrowa, ale także rynek związany z wydobyciem węglowodorów oraz szeroko pojęty sektor naukowy. Naszym głównym celem jest obniżenie kosztów eksploracji morza. Dzięki temu morze stanie się dla nas dużo bardziej dostępne, łatwiej będzie zdobyć o nim wiedzę i rozwój w kierunku morza będzie prostszy.
Okazuje się że, chociaż coraz śmielej sięgamy i eksplorujemy kosmos, to mamy ogromne luki w wiedzy o oceanach i morzach.
Tak, to prawda. Już poniżej głębokości 50 m zaczyna się świat, o którym wiemy bardzo niewiele. Aż trudno w to uwierzyć, ale takie są fakty. Eksploracja morza i gromadzenie o nim to zadania ogromnie trudne. Proszę sobie wyobrazić, że sprzęt budowany do eksploracji przestrzeni kosmicznej w zasadzie musi wytrzymywać różnicę ciśnień zaledwie jednej atmosfery. Na każde 10 m głębokości ciśnienie wzrasta o jedną atmosferę. Jeżeli nasz pojazd nurkuje na głębokość 100 m, ciśnienie, które musi znieść to blisko 10 atmosfer. 10 razy więcej niż pojazd budowany z myślą o eksploracji kosmosu.
Drugim znaczącym ograniczeniem, które powoduje, że tak słabo znamy morze i oceny, jest to, że dziś odkrywamy morze w sposób załogowy. Jeden dzień pobytu statku kosztuje między 20 - 40 tys. złotych albo nawet i 50 tys. zł. Płacimy za to, że statek jest w jakimś miejscu, że jest załoga, która musi go obsługiwać, paliwo, które musi spalać. Dziś 90 proc. oceanów nie jest zmapowanych. O mapowaniu mówimy wtedy, gdy pojedynczy piksel ma wielkość 1 m, czyli nie mamy nawet porządnych map, żeby cokolwiek badać. Tylko 20 proc. polskich wód przybrzeżnych jest zmapowanych.
Do tej pory przemysł nie miał też potrzeby eksplorowania morza. Jednak to się teraz bardzo gwałtownie zmienia. Rynek energetyki wiatrowej rozwija się w kierunku morza. Jest bardzo wiele miejsc, w których wydobywane są węglowodory. W 2024 roku może nam zabraknąć litu, który jest niezbędny do budowania baterii. Ilość litu dostępnego na suchym lądzie będzie mniejsza niż zapotrzebowanie w przemyśle już za 3 lata. Dlatego cywilizacja zwraca się w kierunku morza i w kierunku wydobycia surowców z dna morskiego, to się wiąże z koniecznością rozwoju wiedzy. Oczywiście chcemy budować tę wiedzę w taki sposób, aby temu morzu nie szkodzić. Po to, m.in. powstają nasze systemy, które nazywają się Sea Sentinel, czyli morski strażnik. Nie tylko pomagają gromadzić wiedzę i mapować dno morza, ale też pilnują, aby infrastruktura była w należytym stanie.
Na jakim etapie są prowadzone przez państwa prace?
Udało nam się przeprowadzić pierwsze testy bezzałogowych misji. Zrobiliśmy to w listopadzie, więc tak naprawdę jest to bardzo świeża sprawa.
Pojazdy były niepodłączone do kabla, prawda?
Tak. Pojazd nie zostaje połączony w żaden sposób z kontrolującą załogą. Zakończyliśmy dość prestiżowy program dofinansowania projektów, które nazywa się Bonus Blue Baltic. To jest program współfinansowany z Horyzont 2020, obsługiwany przez komitet w Helsinkach oraz Narodowe Centrum Badań i Rozwoju. To międzynarodowy program, dzięki któremu jako jeden z niewielu podmiotów uzyskaliśmy dofinansowanie naszych nowatorskich technologii dla Morza Bałtyckiego. Zbudowaliśmy to, co mieliśmy w planie, czyli nasze pojazdy zdolne do chodzenia w trudnych warunkach w sposób energooszczędny, cichy i wydajny. W tej chwili zajmujemy się bezprzewodowymi stacjami ładowania dla tych pojazdów, które będą dopełnieniem całego systemu. Są niezbędne, aby te pojazdy pozostawały długo w morzu. Pracujemy nad rozwiązaniami, które pozwolą naszym pojazdom korzystać wyłącznie z energii odnawialnej, pochodzącej z fal morskich, wiatru oraz słońca. Cel jest taki, aby nasze pojazdy mogły działać pół roku bez ingerencji człowieka.