1000 żądań usunięcia rozmaitych treści z rezultatów wyszukiwań otrzymał w drugiej połowie 2011 roku koncern Google od władz różnych krajów. Podobne postulaty dotyczyły także materiałów wideo z portalu YouTube. Internetowy gigant mówi już w tej kwestii o "alarmującej tendencji".
W opublikowanym właśnie najnowszym półrocznym Raporcie Przejrzystości (Transparency Report) koncern informuje, że wspomniane żądania dotyczyły ok. 12 tys. pozycji - ok. 25 proc. więcej niż w poprzednim półroczu. Wiele z tych żądań dotyczyło wystąpień politycznych. Google podkreśla, że obserwuje tu tendencję wzrostową od czasu, gdy w 2010 roku zaczął publikować Transparency Reports.
To alarmujące. Nie tylko dlatego, że zagrożona jest wolność słowa, ale i dlatego, że niektóre z tych żądań nadeszły z krajów, których by się o to nie podejrzewało - z zachodnich demokracji, których zwykle nie kojarzy się z cenzurą - powiedziała Dorothy Chou, pracująca w Google'u jako analityk.
Google zastosował się w drugiej połowie ubiegłego roku do około 65 proc. nakazów sądowych i 47 proc. nieformalnych żądań usunięcia treści. W raporcie ujawniono m.in., że władze hiszpańskie zażądały usunięcia 270 linków do blogów i artykułów prasowych krytykujących osobistości publiczne, w tym burmistrzów i prokuratorów. Do tego żądania Google się nie zastosował.
W raporcie przyznano, że w niektórych krajach Google musi spełniać takie żądania władz, ponieważ "niektóre rodzaje wystąpień politycznych" są tam nielegalne. Np. w Niemczech usuwane są z You Tube nagrania wideo z akcentami nazistowskimi. W Tajlandii niedopuszczalne są materiały obrażające monarchę.
Raport informuje m.in. o żądaniu usunięcia wyników wyszukiwania, które nadeszło z Polski. Wystąpiła z nim Polska Agencja Rozwoju Przedsiębiorczości, domagając się usunięcia "rezultatu wyszukiwania, który krytykował tę agencję", a także kolejnych ośmiu z linkami do owego krytycznego. "Nie spełniliśmy tego żądania" - napisano w raporcie.