Nie laser w długopisie i nie kamera w okularach jest domeną współczesnych szpiegów. Tajni agenci używają sprawdzonych forteli, np. do otworzenia koperty bez jej rozdzierania wykorzystują żelazko. O tajnikach francuskiego wywiadu opowiada jego były oficer, Pierre Martinet.
Martinet, opublikował książkę pt. „Agent wychodzi z cienia”, w której opowiada o tajnikach działania francuskiego wywiadu, czyli DGSE.
Technologiczne gadżety to bajki z filmów o Jamesie Bondzie – przekonuje. Mówi, że najskuteczniejsze są najprostsze i najmniej skomplikowane środki, jak np. damska pończocha jako schowek na ukrytą kamerę.
- W czasie operacji za granicą nie mamy ani sportowych samochodów, ani smokingu. Udajemy najczęściej zwykłych turystów - tłumaczy były agent wywiadu. A właśnie gadżety, jak choćby okulary z minikamerą, mogą spowodować wpadkę tajnego agenta.
Martinet pisze też, że agenta wywiadu niezwykle łatwo jest rozpoznać po pewnym zwyczaju. Nawet kupując hamburgera, prosi o paragon – w innym razie może się bowiem spodziewać problemów z księgowością.
- Najmniejsze wydatki są skrupulatnie kontrolowane. Francuscy tajni agenci są trochę jak urzędnicy – z jednej strony mamy dużo funduszy, a z drugiej ciężar biurokracji utrudnia nam często wypełnianie misji - tłumaczy Martinet. Wspomina, że jeden z agentów wrócił z tajnej misji w Afryce z walizką pełną zapisanych skrawków papieru. Nie mógł przywieźć rachunków z afrykańskiego buszu, prosił więc w osadach o kawałki papieru z cenami.
Jednak oficerowie francuskich służb masowo rezygnują z pracy, ponieważ skarżą się na zbyt niskie zarobki. Marinet pod koniec kariery zarabiał 3 tysiące euro brutto. Prywatne firmy proponują doświadczonym szpiegom pensje trzykrotnie wyższe. - Zarobki uzależnione były od stopnia wojskowego, a nie od kompetencji czy trudności wykonywanych zadań. Trudno się więc dziwić, że tajni agenci przechodzą bardzo szybko do firm prywatnych -mówi.