"Myślę, że każde pokolenie ma prawo do tego, żeby jeszcze raz opowiedzieć tę historię po swojemu" - tak w internetowym Radiu RMF24 Tomasz Stockinger mówił o nowej ekranizacji "Znachora" szykowanej dla platformy Netflix. Aktor wystąpił w słynnej ekranizacji "Znachora" Jerzego Hoffmana z 1982 roku, który wszedł do kanonu polskiej kinematografii. To jeden z ulubionych filmów Polaków, którzy zasiadają do jego oglądania podczas każdych świąt. Tomasz Stockinger w rozmowie z Marcinem Jędrychem w wielkanocnym programie Radia RMF24 opowiedział o kulisach powstawania tej produkcji oraz o tym, czym dla niego są Święta Wielkanocne.
Marcin Jędrych zapytał o pracę nad "Znachorem" w niełatwych czasach i o to, jak przekładało się to na komfort pracy aktorów i producentów.
Trudno jest powiedzieć, że nam było jakoś specjalnie ciężko. Był to jednak okres kartkowy, wszystkiego brakowało. Okres produkcji to były ostatnie lata przed stanem wojennym. Kręciliśmy od maja do października, a potem jak wiadomo, minęło właściwie parę tygodni i przyszedł 13 grudnia 1981 roku. Ale wydaje mi się, że kiedy ma się do czynienia z zawodową świetną pracą i z takim tematem, który zawsze jest aktualny, czyli mówimy o wielkiej miłości, to te trudy dnia codziennego produkcji w pracy znajdowały się na dalszym planie - podkreślał Tomasz Stockinger.
Było to dla mnie ogromne wyzwanie, ponieważ właściwie dostałem rolę w "Znachorze" trochę na zasadzie, nie chcę powiedzieć łapanki, ale w każdym razie produkcja gorączkowo szukała odtwórcy tej roli. To była dla mnie niespodzianka i zaskoczenie i tak, jak powiedziałem, wyzwanie. Film miał być oparty na trzech wielkich nazwiskach. Taki był pierwotny projekt. Był już Bińczycki, była Dymna. No i ta trzecia osoba... - wspominał.
Aktor wyjaśnił, że stresowała go nie tylko niełatwa gra z emocjami, ale także... żona reżysera.
Niewątpliwie była ona taką szarą eminencją w tej produkcji i na pewno Hoffman słuchał jej opinii. Pani Walentyna... Nie zapomnę tych pierwszych scen. Ona stała za kamerą i patrzyła na mnie tak deprymująco. Może sobie wyobrażała jakiegoś innego aktora w tej roli. Życie pokazało, że pasowałem - opowiadał rozmówca Marcina Jędrycha.
Miałem jakieś telefony od psychofanki. To wszystko było na fali olbrzymiej popularności. Jak tylko "Znachor" pojawił się w kinach, to bił wszelkie rekordy. Z młodego aktora, jeszcze niezbyt znanego, poczułem uderzenie wielkiej popularności, bo trudno mi było przejść niezauważonym ulicą. Ale z drugiej strony było bardzo przyjemnie, że koncentrowałem na sobie wzrok pięknych pań, dziewczyn. Na szczęście sodówka mi nie odbiła. To wszystko są zjawiska, które wynikały z tego, że po prostu Hoffman zrobił świetny film. Wiedział, czego chce - odpowiadał gość Radia RMF24.
Marcin Jędrych zapytał swojego rozmówcę o to, co sądzi na temat nowej wersji "Znachora", w którego obsadzie powtórzy się tylko Artur Barciś.
Obejrzałbym to z przyjemnością. Samo porównywanie jest przyjemne. Coś jest lepsze, coś jest trochę gorsze, a coś jest bardziej zaskakujące. Minęło ponad 40 lat, więc inaczej odczuwamy związki intymne, miłość. Zresztą wersja Hoffmana też jest remake'iem, jak wiadomo, w stosunku do przedwojennej wersji. Myślę, że każde pokolenie ma prawo do tego, żeby jeszcze raz opowiedzieć tę historię po swojemu - stwierdził Tomasz Stockinger.
W świątecznym programie Radia RMF24 Tomasz Stockinger opowiedział także o swoich przeżyciach związanych z Wielkanocą.
Pamiętajmy, że sama Wielkanoc to dwa dni świąt, ale są pięknie poprzedzone Wielkim Tygodniem, taką zadumą w obliczu budzącej się przyrody, nad cierpieniem Chrystusa. I kto przeżywa to bardziej wiosennie, ma prawo. Natomiast jeżeli ktoś chce zgłębić głębsze treści i przekaz tego święta, to ma na to rzeczywiście kilka dni - mówił Stockinger i podzielił się swoimi wspomnieniami z dzieciństwa. Na stole szykowanym przez moją mamę zawsze pojawiały się upragnione, wyczekiwane nowalijki. Trzeba sobie zdać sprawę, że mówimy o czasach w latach 60., kiedy rzeczywiście ten świeży ogórek, koperek czy rzodkiewka pojawiały się dopiero z nadejściem wiosny - podkreślił.
Dla rozmówcy Marcina Jędrycha zarówno Boże Narodzenie, jak i Wielkanoc to najważniejsze i najbardziej przeżywane święta, bez względu na to, czy ktoś jest zaangażowany religijnie, czy nie.
Jest to znakomita okazja do spotkania z rodziną i właśnie takiego symbolicznego przeżywania tych dni. Myślę, że ta Wielkanoc dodatkowo jeszcze jest, że tak powiem, przesiąknięta krwią wojenną i to zmartwychwstanie może mieć nie tylko symboliczny, ale bardzo konkretny wymiar na Ukrainie - zaznaczył Stockinger.
A czy możemy być dla siebie lepsi nie tylko w Wielkanoc?
Wierzę, że tak. Na pewno nie wszyscy, ale nie wymagajmy wszystkiego od wszystkich. I wierzę, że wydarzenia, które nas czekają, jakkolwiek tragiczne i przerażające, że one doprowadzą do słusznych wniosków, jakie są zawsze wyciągane przez ludzi, kiedy dzieją się takie historyczne, dziejowe krwawe przełomy. Także miejmy nadzieję, że zarówno i te święta Wielkanocne, ta wiosna i lato, i ten rok przyniosą głęboką odnowę na całym świecie - odpowiedział gość Radia RMF 24.