„To jest rodzaj hołdu i tęsknoty za tym, że już ich nie ma” – mówi w rozmowie z RMF FM Marcin Dziedzic, współautor książki „Teraz’43. Losy”. Wraz z Magdaleną Kicińską opowiada w niej o życiu społeczności żydowskiej w Warszawie i jej tragicznych losach. Poprzez wyjątkowe kolaże łączące archiwalne i współczesne fotografie Dziedzic pokazuje dramatyczne wydarzenia z getta, ale też sceny z życia codziennego. „Kulturę mamy obrazkową. Jeśli mamy przenosić pamięć i emocje, to one muszą być czymś innym niż suchy przekaz. Jeśli ma to trwać w pamięci – chciałbym, żeby była masowa – to trzeba to robić trochę inaczej i tak próbuję” – tłumaczy.

Marcin Dziedzic to dziennikarz, fotograf i photoshoper. "Teraz’43. Losy" to już drugi jego projekt, w którym poprzez wyjątkowe kolaże łączy przeszłość z teraźniejszością. Wcześniejszy dotyczył Powstania Warszawskiego. Spotkał się z dużym zainteresowaniem internautów i mediów, a do księgarń trafił również w formie książki "Teraz’44. Historie" stworzonej przez Dziedzica i historyka Michała Wójcika.

To jest książka bardzo podobna, ale zupełnie inna. Pociągnięty jest ten sam pomysł łączenia starych fotografii z nowymi zrobionymi w tym samym miejscu, w tym samym świetle, o tej samej godzinie, jeśli ją znamy - tłumaczy w rozmowie z RMF FM Marcin Dziedzic. W "Teraz’44" łączyliśmy miasto, które się zmieniło, ale pewne elementy zostały. Miasto się nakładało, pokrywają się kamienice... Tutaj mamy taką sytuację, że jest miasto, którego w ogóle nie ma i miasto współczesne wybudowane na nowo - mówię o Muranowie, skąd najwięcej jest zdjęć - podkreśla.

Pytany o założenia, którymi kierował się przygotowując "Teraz’43", Dziedzic odpowiada: "skoro zrobiliśmy jedno powstanie, które było w Warszawie, to trzeba by zrobić drugie". Pomyślałem sobie, że chciałbym, żeby to była książka troszkę o czymś innym. Żeby nie było tylko nieszczęścia, tragedii, ale był też czasem - o ile się da, jakiś uśmiech - opowiada. Pomyślałem o tym, żeby zrobić książkę o Żydach w Warszawie. Dlatego zależało mi na zdjęciach jak najstarszych, żeby pokazać, że oni tu byli, że to była jedna trzecia ludnościowo Warszawy, a jedna piąta obszarowo - wyjaśnia. Dlatego rok 1943 - choć wspomniany w tytule - jest tylko datą graniczną. Najwcześniejsze opublikowane w książce fotografie pochodzą z 1916 roku. 

"Nie ma ani jednego zdjęcia bojownika z bronią w ręku"

Dziedzic w rozmowie z RMF FM przyznaje, że chcąc w książce opowiedzieć m.in. o powstaniu w getcie warszawskim musiał zmierzyć się z wieloma trudnościami. Były one związane m.in. z dostępnością fotografii pokazujących historyczne wydarzenia.

Zdjęć z powstania właściwie nie ma. Są z likwidacji getta, z raportu Stroopa, są jakieś pojedyncze zdjęcia robione przez Polaków przez mur - wylicza. W Żydowskim Instytucie Historycznym pan Jan Jagielski mi powiedział "Nie ma na świecie ani jednego zdjęcia bojownika z powstania w getcie z bronią w ręku". Nikt nie robił wtedy zdjęć. Armia Krajowa miała swoich fotografów etatowych, którzy biegali, robili zdjęcia na użytek propagandy - one są w "Teraz’44". Tu zdjęcia są o wiele bardziej tragiczne - przyznaje. 

Dziedzic podkreśla, że sięgając po fotografie pokazujące najbardziej dramatyczne momenty historii musiał podejść do nich z rozwagą i namysłem.

Jest taki argument, że nie powinno się korzystać z raportu Stroopa, bo to są zdjęcia propagandowe. Rozumiem tę wrażliwość, ale nie podzielam tego argumentu - wyjaśnia. Jak podkreśla, te fotografie zmieniały swoją funkcję - choć na początku były elementem propagandy, później stały się dowodem zbrodni. Teraz dla mnie stały się dowodem miejsc, których szukałem - dodaje. Zwraca też uwagę na jedno ze zdjęć z raportu Stroopa, które zostało wykorzystane w książce. Wykonano je przy zbiegu ulic Nowolipia ze Smoczą. Żydzi leżą w gruzach, Niemcy zajęci są przeszukiwaniem rzeczy. Gdy przyjrzymy się dokładnie tej fotografii, w tym wielkim dramacie dostrzeżemy także miłość i czułość. "Warto przyjrzeć się parze z lewej strony zdjęcia. Wtuleni w siebie tuż obok spalonej belki. Jest tu strach, ale jest też i miłość. On ją jakby osłania dłonią, ona obejmuje jego głowę" - czytamy w "Teraz’43".

O kontrowersjach związanych z sięganiem po zdjęcia z raportu Stroopa wspomina też w jednym z opublikowanych w książce tekstów reporterka Magdalena Kicińska. "Nie ma ani jednego zdjęcia wykonanego przez tych, którzy walczyli i ukrywali się w getcie. Widzimy ich tylko na fotografiach oczami obserwatorów (z oddali, w nieostrych kadrach). I oczami oprawców, którzy są autorami szczególnymi. Wykreowali sytuację, w której znalazły się osoby fotografowane, i stworzyli same kadry" - czytamy w "Teraz’43". Jak podkreśla Kicińska, oprawcy "narzucili interpretację, która odrzuca podmiotowość fotografowanej osoby, zmieniając ją w obnażony obiekt pozbawiony godności". "Dzisiejsze spojrzenie ma im ją przywrócić. Ma? Czy to w ogóle możliwe?" - zastanawia się. 

"Dotykamy ostateczności"

Twórcy książki musieli zmierzyć się też z pytaniem, czy pokazywać w niej śmierć. Dyskutowaliśmy, czy można umieścić zdjęcia ludzi, którzy zmarli na ulicy. Przeważyło zdanie, że gdybyśmy w ogóle nie dali takich zdjęć to byśmy trochę zakłamali rzeczywistość - wspomina Dziedzic. To było masowe - umieranie na chodniku czy wystawianie zwłok bez ubrania, żeby nie chować na własny koszt. To byłaby ucieczka od tematu - ocenia. Opowiada też o przygotowywaniu kolażu z historycznym zdjęciem z ulicy Waliców 10, na którym widać osobę zmarłą. 

To zdjęcie wymyśliłem zdając sobie sprawę z jego wagi zanim w ogóle tam poszedłem. Wiedziałem, że będę w dosyć ciemnej bramie, więc chciałem, żeby ta brama wypełniała większość kadru. Żeby to mieć, muszę mieć długi czas naświetlania... Nie chciałem, żeby dzisiejsza kolorowa, roześmiana rzeczywistość wpadała tam z butami - relacjonuje. Stałem z pół godziny w tej bramie w takim lekkim półmroku, trochę z duszą na ramieniu. Brama jest ta sama, kamienica ta sama. Mróz przechodzi po plecach. Patrząc na to zdjęcie dotykamy ostateczności. Jest bardzo mocne... Nie ma tekstu, bo trudno coś dodać do czegoś takiego - przyznaje. 

Pytany o szczególnie ważny dla niego fragment książki Dziedzic wskazuje na rozdział "Łącznik". On jest mi najbliższy, bo jest inny - przyznaje.

Bardzo pomagał nam pan Jan Jagielski z działu Dokumentacji Dziedzictwa Żydowskiego w Żydowskim Instytucie Historycznym. Rozstawiłem się przy Placu Bankowym ze statywem i robiłem zdjęcia. Zawsze potrzebuje kilku, żeby złożyć kompozycję. Wiedziałem, że będzie się mur kończył nagle, więc trzeba to zasłonić, żeby naturalnie wyglądało. Pomyślałem, że mogę poprosić pana Jana, żeby przeszedł się przed obiektywem - opowiada Dziedzic. Dopiero później okazało się, że zdjęcie nabrało dodatkowych znaczeń.

Na dachu wypalonego budynku, nad kolumnadą zobaczyłem chłopca - 10-12 lat, w krótkich spodenkach i patrzy się prosto w obiektyw. Nikt tego wcześniej nie dojrzał. Potem okazało się, że jest drugi chłopak, który przechodzi z dachu na balkon. Trzeciego odkryłem na końcu, bo był w moim montażu zasłonięty lampą od kandelabru - wylicza Dziedzic. Kim byli ci chłopcy? Tam przebiegała granica getta. Mogli z niego przyjść i patrzeć na drugą stronę - spekuluje autor kolażu. 

Kompozycja zdjęcia nabrała symbolicznego znaczenia. Z jednej strony jest stara, historyczna część, po prawej Błękitny Wieżowiec w miejscu synagogi i łączy te zdjęcia pan Jagielski, który jest łącznikiem między światami. Tak to się złożyło, że Magda postanowiła zrobić cały rozdział o nim - opowiada Dziedzic w RMF FM. 

"Dowód jak w procesie poszlakowym"

Praca nad książką o Żydach w Warszawie była wyzwaniem dla autorów również z tego względu, że w przypadku niektórych fotografii trudno nawet precyzyjnie ustalić miejsce, gdzie zostały wykonane. Tak jest np. ze słynnym zdjęciem z raportu Stroopa, na którym widzimy chłopca z podniesionymi do góry rękami.

Mamy dowód jak w procesie poszlakowym. Nie ma jednoznacznego stwierdzenia, że to zdjęcia było zrobione na Nowolipiu 34, ale szereg pośrednich dowodów wskazuje na to miejsce - tłumaczy Dziedzic. Kim był ten chłopiec? Trzech mężczyzn się do niego przyznawało, chciało nim być. Wydawało im się, że to oni... Lata, emocje, te obrazy. Nie można mieć absolutnie jakichś podejrzeń czy pretensji - podkreśla dziennikarz. Jak dodaje, w ustalaniu miejsc wykonania innych fotografii pomagali mu m.in. przedstawiciele Identyfikacji Warszawskiej oraz anonimowi internauci z forum kolejkamarecka.pun.pl. To jest wielka satysfakcja, jak się znalazło miejsce, które było do tej pory nierozpoznane - zauważa. 

"Od Złotych Tarasów do Arkadii"

Autorzy "Teraz'43" mają już za sobą pierwsze spotkania z czytelnikami - m.in. w warszawskich szkołach. Jak ich zdaniem powinno się opowiadać młodym ludziom o trudnej i tragicznej historii?

Magda Kicińska ma świetny patent na pokazanie młodym ludziom, jak rozległe było getto - przyznaje w RMF FM Marcin Dziedzic. Mówi, że ono było od Złotych Tarasów do Arkadii. Młodzi ludzie kojarzą te miejsca. Muszą wiedzieć, jaka to jest odległość - podkreśla. 

Popiół i miód

Jeden z rozdziałów książki zatytułowany jest "Puch topoli". Znajdujemy w nim relację jednego z uczestników powstania w getcie warszawskim. Symcha Ratajzer-Rotem opowiedział Magdalenie Kicińskiej o swoich dramatycznych przeżyciach i obrazach, które do tej pory ma w pamięci. Jeden z nich jest szczególnie poruszający.

"Nie wiem, pod kim urwała się podłoga. Wpadliśmy do jakiejś piwnicy. Tak miękko było, jak w puchu topoli. I takie białe, ciepłe. Popiół z człowieka. Z wielu ludzi" - czytamy w książce. "W kącie beczka. Coś się w niej gotowało (...) Próbowaliśmy podważyć wieko. Miód! Wrząca, prawie lepka masa. Kiedy zanurzaliśmy w niej ręce, ciągnęła się od palców do podłogi. (...) Słodka, gorąca maź mieszała się z białym proszkiem unoszącym się w powietrzu" - opowiada Symcha Ratajzer-Rotem.

Życie czasem tworzy takie nierzeczywiste rzeczy. W filmie byłoby to nie do uwierzenia i pewnie coś by ludziom zazgrzytało przy oglądaniu - zauważa Dziedzic. I ten unoszący się pył. Niebywałe... - dodaje.

"Kawałek szczęścia"

"Teraz’43" to nie tylko dramatyczne historie z getta, ale też opowieści o przedwojennym życiu Żydów w Warszawie. O klubach sportowych, edukacji, miłości, zwyczajach i codzienności. Kolaże pokazują m.in. Antoniego Słonimskiego i Jana Lechonia na Placu Napoleona, żydowskie obrzędy nad Wisłą czy Wielką Synagogę, na miejscu której stoi obecnie Błękitny Wieżowiec.

Natknąłem się na takie zdjęcie z Ogrodu Saskiego. Zwykłe, banalne, takich pewnie powstały tysiące. Małżeństwo z dzieckiem siedzą sobie przy fontannach, w głębi jest Pałac Saski. Pozują do fotografii w letni dzień - opisuje Dziedzic i przyznaje, że początkowo miał wątpliwości związane z tym, czy wykorzystywać to zdjęcie. Ostatecznie jednak znalazło się ono w książce. Co o tym przesądziło? Jest ten kawałek szczęścia, o który mi chodziło - wyjaśnia dziennikarz w RMF FM. 


Dziedzic przyznaje, że od początku świadomy był tego, że kolaże łączące historię z teraźniejszością nie będą już budzić takiego zaskoczenia, bo odbiorcy pamiętają je z jego poprzedniego projektu, który opowiadał o Powstaniu Warszawskim.

Trochę mi to nawet odpowiada - deklaruje. Tu jest większy nacisk na tekst. Chciałbym, żeby ludzie tę książkę bardziej czytali niż oglądali - podsumowuje w rozmowie z RMF FM. 


Teraz'43 na Facebooku