Tysiące osób protestowały na Wyspach Kanaryjskich przeciwko masowej turystyce. Według mieszkańców podnosi ona koszty ich życia i wyczerpuje zasoby naturalne wysp. Z kolei rząd wyjaśnia: "nie jesteśmy w stanie utrzymać się bez turystyki."
Tysiące osób protestowały w niedzielę na Wyspach Kanaryjskich przeciwko masowej turystyce. Demonstracje odbyły się m.in. na Teneryfie, Gran Canarii, Lanzarote, Fuerteventurze i La Palmie.
Według rządowych źródeł w protestach uczestniczyło łącznie ok. 10 tys. osób, choć organizatorzy mówią nawet o 30 tys. To znacznie mniej niż w podobnych protestach, które miały miejsce w kwietniu. Wtedy na ulice wyszło 60 tys. mieszkańców.
Protestujący skarżą się, że przez pół roku regionalny rząd nie zrobił nic dla ograniczenia masowej turystyki. "Podczas gdy wielkie sieci hotelowe napychają sobie kieszenie, ludzie walczą o przetrwanie" - stwierdzili organizatorzy manifestacji, cytowani przez media.
Jak wynika z danych Europejskiej Sieci Przeciwdziałania Ubóstwu, około jedna trzecia mieszkańców wysp jest zagrożona ubóstwem, a wielu ma problemy ze związaniem końca z końcem.
Protestujący domagali się m.in. nałożenia podatku turystycznego na zagranicznych gości i bardziej sprawiedliwego podziału dochodów z turystyki, które stanowią 35 proc. PKB.
Według szefa regionalnego rządu Fernando Clavijo, Wyspy Kanaryjskie nie są w stanie utrzymać się bez turystyki.
Tylko do wcześnia Wyspy Kanaryjskie odwiedziło 9,9 mln turystów. To o 10 proc. więcej niż w tym samym okresie w 2023 r. W całym 2023 r. archipelag gościł 14,1 mln wczasowiczów.
Protesty przeciwko masowej turystyce miały miejsce też w innych rejonach Hiszpanii: Barcelonie, Maladze czy na Majorce.