Na Wyspach Brytyjskich znowu strajkują kolejarze, tym razem głównie na terenie Anglii. To kolejny 48-godzinny protest, który utrudnia życie Brytyjczykom.
Akcję strajkową podjęło 20 tys. związkowców, którzy pracują dla prywatnych operatorów połączeń kolejowych. Tylko na terenie Anglii jest ich 19. Między innymi dlatego negocjacje płacowe są tak skomplikowane.
Rząd odmawia angażowania się w te rozmowy, podkreślając, że nie wnika w komercyjne układy, jakimi rządzą się prywatne firmy.
Wielu Brytyjczyków wini za ten stan rzeczy prywatyzację kolei, która doprowadziła do rozbicia jednej centralnie zarządzanej firmy na kilkadziesiąt pomniejszych podmiotów, z których każdy boryka się z własnymi problemami.
Kolejarzom chodzi także warunki zatrudnienia, które ulegną radyklanej zmianie, jeśli pracodawcy wprowadzą zapowiadane reformy. Chodzi im głównie o propozycje zmodernizowania kolei, które zmusiłyby kolejarzy do podjęcia pracy w innym wymiarze lub charakterze.
Operatorzy firm podkreślają, że po pandemii, która zmieniała dynamikę funkcjonowanie kolei, takie zmiany są konieczne, jeśli firmy mają pozostać rentowne.
Związkowcy już odrzucili ofertę 9 proc. podwyżki, ponieważ uzależniona ona była od natychmiastowego zawieszenia akcji strajkowej. Rozmowy z pracodawcami są często zawieszane, co nie napawa Brytyjczyków optymizmem. Końca fali strajków nie widać.
Strajki organizowane są od czerwca ubiegłego roku. Wielu Wyspiarzy podchodzi ze zrozumieniem do żądań związkowców, widząc w nich odbicie własnej sytuacji zawodowej.
Inflacja, która utrzymuje się w granicach 10 proc., dotyczy wszystkich - strajkujących i korzystających z usług kolei.
Wprawdzie daty protestów są ogłaszane z dużym wyprzedzeniem, często zbiegają się one w czasie z imprezami, które są dla Brytyjczyków szczególnie ważne. W ten weekend to finał Pucharu Anglii na Wembley i koncert amerykańskiej supergwiazdy Beyonce na stadionie w północnym Londynie, na który wybierają się fani z całej Anglii. Strajk kolejarzy na pewno nie ułatwi im dojazdu.