Condoleezza Rice zgodnie z zapowiedziami spotkała się w Bejrucie z libańskim premierem Fuadem Siniorą. Nie chciała jednak dziennikarzom powiedzieć czego dokładnie dotyczyły rozmowy. W Libanie i później w Izraelu Rice ma rozmawiać o możliwości zakończenia konfliktu na pograniczu izraelsko-libańskim.
Waszyngton wkracza dopiero po 12 dniach konfliktu i zaznacza, że sam rozejm nie wystarczy. Wstrzymanie ognia to pilna sprawa. Ale muszą być też spełnione warunki, by rozejm był wprowadzony a potem respektowany - oświadczyła późnym wieczorem Condoleezza Rice. Przypomniała, że zawieszenie broni będzie możliwe wtedy, gdy znikną podstawowe przyczyny konfliktu, a więc zagrożenie stwarzane przez libański Hezbollah, a także poparcie Syrii i Iranu dla działań tego ugrupowania.
Szefowa amerykańskiej dyplomacji w Jerozolimie spotka się z premierem Izraela Ehudem Olmertem a na Zachodnim Brzegu Jordanu z prezydentem Autonomii Palestyńskiej Mahmudem Abbasem. Izraelska armia nie wyklucza, że ofensywa przeciwko Hezbollahom w Libanie może potrwać jeszcze nawet kilka tygodni. Przedstawiciel ONZ do spraw humanitarnych Jan Egeland potępił Izrael za "nadmierne użycie siły". Egeland, który wczoraj na własne oczy zobaczył efekt izraelskich nalotów na Bejrut stwierdził, że są one pogwałceniem międzynarodowego prawa humanitarnego.
Najcięższe walki toczą sie obecnie o południowolibańskie miasteczko Bint Dżbel, uważane za stolicę Hezbollahu. Izraelscy wojskowi oceniają, że zajęcie miejscowości będzie stanowić punkt zwrotny w wojnie z szyickimi terrorystami. Dlaczego, o tym w relacji Elego Barbura
Izraelski wywiad wojskowy uważa, że armia ma jeszcze 10 dni, zanim dyplomacja przyniesie jakiekolwiek efekty i operacja w południowym Libanie zostanie przerwana. Jak pisze "Jerusalem Post", Izraelczycy są też przekonani, że potencjał militarny Hezbollahu został na tyle mocno nadwyrężony, że najdalej w ciągu miesiąca szyickim ekstremistom skończą się katiusze, którymi ostrzeliwuje północny Izrael.