Reżim Aleksandra Łukaszenki kupił w Chinach urządzenia do filtrowania Internetu – informacja ta potwierdzona została przypadkiem. Wcześniej przedstawiciele władz w Mińsku dementowali te doniesienia.
Reporter RMF FM o chińskie filtry internetowe pytał w białoruskim KGB – rzecznik tej instytucji jednak wszystkiemu zaprzeczył. Jak się teraz okazuje, był to element ochrony sieciowej tajemnicy.
Bariery jednak okazały się niewystarczająco szczelne. Gazeta „Białoruski Partyzant” podała oficjalną informację na temat wymiany handlowej z Chinami. W części poświęconej importowi znalazła się nowa kategoria: urządzenia do automatycznej obróbki informacji.
W ten sposób potwierdziło się to, o czym wcześniej mówiła białoruska opozycja – w kraju Internet jest pod pełną ochroną władz. - Jeżeli hosting danej strony internetowej znajduje się w innym państwie, to z zewnątrz będzie można oglądać te strony, zaś na Białorusi strony te będą niewidoczne - tłumaczy grodzieński dziennikarz Andrzej Kusielczuk. Takie zjawisko obserwowane jest w przypadku witryn niezależnych.
Kusielczuk dodaje, że od pewnego czasu dziennikarze obserwują, że dziwne rzeczy dzieją się z ich pocztą elektroniczną. Ostatnio zdarzyło się, że treść maila, wysłanego przez jednego z jego znajomych do Polski, została opublikowana przez państwową telewizję.