Premier Turcji Recep Tayyip Erdogan wykluczył rezygnację z planów przebudowy stambulskiego placu Taksim i postawienia tam, na miejscu parku, nowego meczetu. Plany wywołały falę antyrządowych protestów w kraju.
Projekt zakłada poszanowanie dla historii, kultury i środowiska naturalnego (...). To, co robimy, to ochrona praw większości i zachowanie piękna Stambułu - oświadczył Erdogan, który kończy wizytę w Tunezji.
Powiedział, że w antyrządowych manifestacjach w Turcji, które trwają od ubiegłego piątku, brali udział członkowie organizacji terrorystycznych. Wśród protestujących są ekstremiści, niektórzy z nich zaangażowani są w terroryzm (...); zwolennicy organizacji terrorystycznej byli obecni na placu Taksim - mówił. Przywołał w tym kontekście zamach na ambasadę USA w Ankarze w lutym br., do którego przyznało się ultralewicowe ugrupowanie.
Jeśli organizowane jest spotkanie, gdzie dochodzi do podpaleń i zniszczeń, nie pozwolimy na to. Jesteśmy przeciwni dominacji większości nad mniejszością i nie możemy tolerować zjawiska odwrotnego - powiedział Erdogan po spotkaniu z tunezyjskim premierem.
Premier Turcji poinformował, że w związku z ostatnimi zajściami w jego kraju zatrzymano siedmiu obcokrajowców; nie podał jednak ich narodowości. Wykluczył też, że chodzi o dyplomatów. Sześciu z nich składało wyjaśnienia w prokuraturze, a jeden został aresztowany.
Według tureckich i międzynarodowych organizacji praw człowieka w demonstracjach w Stambule, Ankarze i Izmirze zginęły dwie osoby, a ponad 2800 zostało rannych. Liczb tych nie potwierdzają źródła oficjalne, twierdząc, że rannych zostało "ponad 330 osób, głównie policjantów".
Demonstracje początkowo odbywały się pod hasłem sprzeciwu wobec planów przebudowy placu w Stambule i postawienia tam meczetu, ale szybko nabrały antyrządowego charakteru. Ich uczestnicy zarzucają Erdoganowi i jego islamsko-konserwatywnej Partii Sprawiedliwości i Rozwoju (AKP) m.in. zapędy autorytarne i próbę islamizacji kraju.
(ABS)