Piloci europejskich samolotów pasażerskich nagminnie ukrywają przed mechanikami drobne usterki w swoich maszynach, byle tylko uniknąć strat związanych z przesunięciem lotu – wynika z europejskiego raportu opublikowanego w Wielkiej Brytanii. Według rozmówców „Dziennika” w powszechnej praktyce uczestniczą piloci z Polski.
Raport podany przez gazetę "Independent” opracowało zrzeszające 45 tys. mechaników europejskich linii lotniczych Międzynarodowe Stowarzyszenie Inżynierów Lotniczych (AEI).
Z raportu wynika, że piloci notorycznie łamią obowiązek wpisywania do książki lotów wykrytych w samolocie usterek. Występują one statystycznie w jednym na 20 lotów i choć większość z nich nie zagraża bezpieczeństwu, to wszystkie powinny być raportowane. Tymczasem według AEI 80 - 90 proc. awarii zgłaszanych jest przez pilotów dopiero po powrocie na macierzyste lotnisko lub po wykonaniu dziennego planu lotów.
Jak wynika z ustaleń „Dziennika”, podobne praktyki stosowane są również u polskich przewoźników. Jednak piloci najczęściej bronią się, twierdząc, że pomijają jedynie naprawdę drobne usterki. "Każda zgłoszona usterka, nawet zadrapany fotel, oznacza konieczność zbadania jej przez mechanika, co zajmuje co najmniej pół godziny i powoduje dodatkowe koszty" - mówi anonimowo gazecie polski pilot z 30-letnim stażem.
Wielu ekspertów wskazuje, że nawet przy błahych usterkach pilot nie powinien działać pochopnie. Podczas lotu, przy gwałtownie zmieniających się temperaturach i dużych prędkościach nawet zarysowanie drzwi wejściowych może doprowadzić do zerwania poszycia i katastrofy - twierdzi ekspert lotniczy z Politechniki Warszawskiej prof. Jerzy Maryniak.
Brytyjski raport wymienia jeden przypadek rozbicia samolotu, w którym przyczyną był niezgłoszony i nienaprawiony defekt. To - zdaniem jego twórców - dekompresja i rozbicie się w Grecji w 2005 roku Boeinga 737 linii lotniczych Helios. Zginęło wówczas 121 osób.